piątek, 11 stycznia 2013

Nowe ze starego


To budzi zdziwienie. Fotel w kuchni? No tak. Może nie jest to mebel, który kojarzy się akurat z tym pomieszczeniem, ale dlaczego nie? Kuchnia to przecież serce domu i nawet osoby, dla których gotowanie nie jest pasją, muszą w niej spędzać nieco czasu. Poza tym, w moim domu w zimowe poranki kuchnia jest jedynym słonecznym miejscem, oczywiście jeśli promienie słońca w ogóle zechcą nas zaszczycić swoją obecnością (ostatnio nie chcą). Dlatego w kuchni powinno być miło, ciepło i przytulnie, no i oczywiście powinno być w niej miejsce, gdzie można sobie wygodnie przysiąść z herbatą.
Zawsze marzyłam o wielkiej kuchni, w której pod oknem mógłby się znaleźć duży stół, a przy nim drewniana ława z oparciem i wygodne krzesła. A w drugim kącie niewielka sofa, gdyby komuś potrzebny był jeszcze większy komfort. Niestety moja kuchnia jest maleńka i mieści się w niej tylko niewielki stolik z dwoma krzesłami. Ale gdy się nie ma, co się lubi... trzeba sobie jakoś radzić. Z wygodnego siedziska w kuchni nie zrezygnowałam i w kuchni pojawił się fotel. Taki, który akurat miałam "na stanie", trochę pokraczny w formie, z obiciem już znacznie przybrudzonym i ze śladami intensywnych działań kocich pazurków. Poza tym ma jedną główną wadę: jest niesamowicie wygodny, a więc nie umiałam się go pozbyć. Postanowiłam więc sprawić mu nowe obicie. Zbierałam się do tego od zeszłej wiosny i wreszcie przed Bożym Narodzeniem zmobilizowałam się, żeby sobie samej zrobić prezent. Uszyłam obicie z przyjemnej, ponadczasowej bawełny w szarą krateczkę. (Tkanina z Ikei, jak zresztą większość tkanin w moim domu. Mam wrażenie, że jeśli nie lubi się "sztuczności" i chce kupić ładne tekstylia w rozsądnej cenie, to w naszym kraju Ikea jest właściwie jedynym wyborem. Jeśli ktoś ma inne pomysły, to będę bardzo wdzięczna za podpowiedź). Tym samym pozbyłam się ostatniego elementu w kuchni, który mnie bardzo denerwował. Pozostało jeszcze kilka mniej denerwujących rzeczy, ale nad tym nie będę się rozwodzić. Efekt przedstawia się tak:






A tak wyglądał fotel "przed". Uff... całe szczęście, że już nie muszę na niego patrzeć.  Pokraczność formy pozostała, ale pod szarą kratką, która przyjemnie komponuje się z kolorem ścian, już tak bardzo nie rzuca się w oczy. A przy tym ulga dla Planety - stary grat zamiast trafić na wysypisko, będzie mi służył jeszcze przez długie lata.
(Czy ja aby nie jestem aspołeczna? A co z malejącym popytem wewnętrznym, nad którym tak załamują ręce ekonomiści)?

7 komentarzy:

  1. hi hi, ekonomię zostawmy w spokoju, ona poradzi sobie bez nas ;) a fotel wyszedł bombowy!! i faktycznie posłuży Ci jeszcze przez parę lat :)
    Śliczne bibeloty Tarninko i wiesz co, wcale nie widać po zdjęciach by ta kuchnia była taka maleńka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, kuchnia jest tak mała, że żeby w ogóle cokolwiek zmieścić w obiektywie, muszę go ustawić na bardzo szeroki kąt, stąd na zdjęciach powstaje wrażenie przestronności ;). Na co dzień miejsca wystarcza, ale np. w Wigilię zbyt mała powierzchnia blatów roboczych dała mi się we znaki :)

      Usuń
  2. a widzisz :) to stąd to wrażenie :)
    ale najważniejsze że Twoja i jedyna w swoim rodzaju :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A w Lublinie dramat braku Ikei, wyobrażasz to sobie?
    Świetnie operujesz nie tylko tkaniną, ale również przestrzenią. Twoje wnętrza mają taki urok od niechcenia, zwyczajnie - niezwyczajny.
    Fotel w kuchni? Jestem jak najbardziej za! Sama mam wiklinowy, który tarasuje dosłownie wszystko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście dramat, nie wyobrażam sobie. I jak żyć w takim Lublinie ;)
      Dzięki za miłe słowa :)

      Usuń
  4. Bardzo mi sie podoba twoj fotel

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesteś prawdziwą szczęściarą, że w kuchni zmieści ci się jeszcze fotel. Ja marzę o kuchni z z długą ławą do siedzenia i dużym stole, ale na 53m2 niewiele się da zrobić ;o) Pozdrawiam.Ania.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twoje słowo.
Komentarze są moderowane ze względu na spam. Nie cenzuruję opinii.