poniedziałek, 27 stycznia 2014

U nas zima jakby większa...

Już od dawna wiem, że mieszkam na lokalnym biegunie zimna. Śnieg zawsze utrzymuje się tu dłużej, kwiaty kwitną później niż choćby kilka kilometrów stąd. Zima może dać się we znaki, ale dostarcza też niezapomnianych wrażeń estetycznych. Mimo wszystko - lubię, dopóki temperatura nie spada poniżej -20, a śniegu nie spadnie na raz więcej niż 20 cm.

Tak było wczoraj, nasze osiedle i droga do niego w promieniach popołudniowego słońca:


  
Lubię te zdjęcia. Góra w rzeczywistości robi większe wrażenie, ale podobają mi się kolory śniegu: różowo-lila-niebieskie. Zupełnie jak na obrazach Fałata.*




Słońce chowa się za górą i kolory gasną...





Rano wyglądam przez okno na poddaszu, ogród śpi pod grubą pierzyną śniegu.
 

 
---
*O, na przykład tu, tylko pejzaż inny:

Julian Fałat "Zima na Polesiu". Źródło: desa.pl

niedziela, 26 stycznia 2014

Niedzielny spacer

Prosiłyście o więcej zimowych obrazków z mojej okolicy - nie trzeba mi tego dwa razy powtarzać. Proszę bardzo! Zapraszam na niedzielny spacer: z Mszany Dolnej czerwonym szlakiem w stronę Lubonia (na zdjęciach głównie widok na Szczebel).


 
 
 
 
 
 
  
 
     
  
  

Na koniec spaceru żegna nas Matka Boska, zamieszkała w domku z plastikowych róż.


Mam nadzieję, że nie macie dość zimowych pejzaży, bo jutro pojawi się jeszcze suplement do dzisiejszego spaceru. Pod Luboniem było pięknie, ale mimo mrozu zima jakaś taka łagodna, niezbyt wyrazista. Nie to, co u nas w Kasinie! U nas zima jakby większa. Dlatego nie mogłam się powstrzymać i, wracając do domu, zrobiłam jeszcze parę zdjęć.

Do jutra!

sobota, 25 stycznia 2014

Ech...

Miało być tak pięknie, mieliśmy przemierzać razem zaśnieżone pustkowia. Ja i mój Biały Wilk. Ale nie będziemy. Jeszcze nie.

Z zamiarem sprawienia sobie psa nosiłam się już od dawna. Planowałam wziąć psa ze schroniska, bo kupowanie sobie przyjaciela, kiedy tyle jest opuszczonych psów, czekających, aż los się do nich uśmiechnie, wydaje mi się... jakoś nie bardzo w moim stylu. Nie mam przecież zamiaru jeździć z psem po wystawach ani zakładać hodowli. Myślałam o tym przez wiele miesięcy, ale jakoś nie mogłam się zdobyć, żeby te plany zrealizować. Tak to trwało, aż parę tygodni temu zajrzałam na portal ogłoszeń lokalnych (w zupełnie innym celu) i zauważyłam, że jest tam dział "zwierzęta". Pomyślałam, że równie dobrze mogę wziąć psa, z a n i m trafi do schroniska. Zaczęłam przeglądać ogłoszenia "oddam psa" i znalazłam go. Na zdjęciu wygląda trochę smutno, ale w rzeczywistości jest uroczym, bardzo wesołym młodym chłopakiem rasy siberian husky (o ile można tak powiedzieć o psie bez rodowodu). Ogłoszenie było tak lakoniczne, a w rozmowie telefonicznej musiałam zadać wiele pytań pomocniczych właścicielowi, żeby się czegoś więcej o psie dowiedzieć, że nie byłam pewna, czego się mogę spodziewać. Na szczęście okazało się że pies jest rzeczywiście zadbany, wydawał się zadowolony z życia.

Niestety husky są pod pewnymi względami bardzo kłopotliwą rasą, lubią przygody i mają skłonność do ucieczek, są świetne w robieniu podkopów pod i przeskakiwaniu nad ogrodzeniami. Z zapałem polują. Dlatego nie mogę mu pozwolić biegać bez dozoru po ogrodzie, a nie jestem w stanie pilnować psa 24 godziny na dobę. Konieczny jest kojec - dla dobra psa, moich kotów i kur sąsiadów.

I właśnie z tym kojcem jest kłopot. Znalazłam w okolicy odpowiednią firmę, zamówiłam kojec (tydzień temu), mieli przywieźć i zmontować. Ale nie przywiozą. Panowie zatrzymali się przy wjeździe na naszą drogę osiedlową, patrzą w dół i dzwonią do mnie, że nie da rady. Że mają duży samochód, że nie zjadą. Może nawet daliby radę zjechać, ale wjechać z powrotem to już na pewno nie, bo nie mają łańcuchów. Żebym zadzwoniła, jak będzie czarny asfalt, to wtedy. Niestety wszystko wskazuje na to, że asfalt nieprędko zrobi się u nas czarny... No ale "sorry, taki mamy klimat" - zawsze zaskoczy. A klient o wszystko musi się martwić sam.

Perspektywa spacerów z Białym Wilkiem oddaliła się o kolejny tydzień. Co najmniej. Ech...
Dzisiaj śnieży od samego rana.

Zdjęcie Białego Wilka z ogłoszenia, niestety nie mam własnych. Pozostałe - najbliższa okolica, zrobiłam je tym razem wychodząc parę kroków za bramę, palców o mało nie odmroziłam ;)

czwartek, 23 stycznia 2014

Nareszcie?

 

Powrót zimy. Już tu była na początku grudnia, obficie sypnęła śniegiem, potem całkiem się wycofała. Trawa się zazieleniła, z zagajników słychać było już śpiew kosów. Teraz to wszystko znikło, jakbym podróżowała w czasie. Po raz pierwszy tej zimy wyciągnęłam z szafy kożuch; grzeje cudownie, przy -7 można założyć na podkoszulek. Jadąc samochodem podziwiałam krajobraz jak z bajki. Wczoraj było mgliście i wszystkie drzewa - przydrożne i na zboczach gór - są grubo polukrowane szadzią, lekko przyprószone śniegiem. Żałowałam, że nie mogę jednocześnie prowadzić i robić zdjęć. Na pocieszenie zrobiłam kilka kadrów podwórzowych. Czekałam na wiosnę, teraz podziwiam doskonałość śnieżnych gwiazdek. Tak też jest dobrze.

wtorek, 21 stycznia 2014

Uczta lodu i ognia

Od świąt moja kulinarna biblioteczka jest bogatsza o kolejną książkę. Jest nią "Uczta lodu i ognia", wydana przez Wydawnictwo Literackie. Nie jestem wielką miłośniczką literatury fantasy w ogóle, moje kontakty z tym gatunkiem ograniczają się właściwie do Tolkiena, Sapkowskiego i George'a R.R. Martina, ale jeśli o tych pisarzy chodzi, to chyba mogę się zaliczyć w szeregi fanów (choć nie fanatycznych). Osobom, którym tytuł z niczym się nie kojarzy, wyjaśnię, że "Uczta..." przenosi nas kulinarnie właśnie w świat "Pieśni lodu i ognia" Martina, czyli wielotomowego cyklu o walce o władzę w Westeros (wielbicielom seriali telewizyjnych znanego jako "Gra o tron").




Dla kogo jest ta książka? Oczywiście dla miłośników sagi, którzy chcieliby urządzić przyjęcie - ucztę w stylu Westeros, ale nie tylko. "Uczta lodu i ognia" to (o dziwo?) całkiem ciekawa książka kucharska dla wszystkich. To, że jesz potrawy, którymi posilali się twoi ulubieni bohaterowie (jeśli to są twoi ulubieni bohaterowie) będzie dodatkową atrakcją, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby po prostu cieszyć się smakiem wypieków, mięs przedziwnie przyprawionych, pasztetów, sałatek, deserów i napojów. Autorki, dwie blogerki pobłogosławione przez samego George'a Martina (tak, to księga kanoniczna) wyłuskały z powieści fragmenty dotyczące jedzenia i na ich podstawie stworzyły przepisy - albo według własnej wyobraźni, albo wzorując się na autentycznych przepisach ze średniowiecznych ksiąg. ("Średniowieczność" jest tu umowna, bo wiele przepisów pochodzi z epok późniejszych, zresztą oczywiście nie sięgałam do źródeł i w kwestii pochodzenia receptur muszę zaufać autorkom).

Możemy zjeść pożywne śniadanie w Winterfell albo dekadencką wieczerzę w Królewskiej Przystani. Grzechotnik po dornijsku to danie, którego pewnie nie będziemy w stanie przygotować, podobnie jak szarańczy o smaku miodowym, podawanych za Wąskim Morzem. Większość przepisów jest jednak całkowicie wykonalna, jeśli dokonamy pewnych modyfikacji - być może mięso gołębi trzeba będzie zastąpić kaczką ;)

Dekadenckie uczty zostawiam na inną okazję, na razie jestem na diecie i na dziś wybrałam ascetyczną sałatkę z Czarnego Zamku - prosto ze stołu Lorda Dowódcy. Na moment udało mi się zamienić mój salon - przy użyciu nader skromnych środków - w kwaterę Lorda Dowódcy na Murze.





Sałatka z Czarnego Zamku

- 5 szklanek młodego szpinaku
- 3 szklanki liści rzepy
- 1 szklanka rodzynków
- 1 szklanka pieczonej ciecierzycy
- ocet, olej, sól do smaku

Składniki wrzucić do miski, skropić octem i olejem, posolić, wymieszać.





Nie miałam szpinaku ani liści rzepy, użyłam roszponki, ciecierzycy z puszki i octu balsamicznego. Oczywiście ilości składników też były mniejsze - przecież nie zamierzałam karmić całego oddziału Nocnej Straży. Wyszło całkiem ciekawie, okazuje się, że da się połączyć cieciorkę z rodzynkami, co było dla mnie zaskoczeniem. Odbiegłam nieco od pierwowzoru, ale nie o ortodoksję tu chodzi, a o teatr wyobraźni, w który można się bawić nawet przy obiedzie. A na diecie teatr wyobraźni jest tym bardziej potrzebny ;)

Winter is coming!


***
Chelsea Monroe-Cassel, Sariann Lehrer "Uczta lodu i ognia". Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.

niedziela, 19 stycznia 2014

Dziergana doniczka



Tak, tak, doniczkę można sobie wydziergać na szydełku. A właściwie osłonkę na doniczkę, ale nie czepiajmy się szczegółów. Poniżej dziergana doniczka od podszewki:



Pomysł jest prosty: bierzemy plastikowy pojemnik "po czymś" - u mnie kubełek po mielonym twarogu - i na szydełku robimy na niego kubraczek na wymiar. Oczywiście zamiast kupionej włóczki użyłam bawełny z recyklingu, czyli po prostu pociętych starych podkoszulków. Kolejny pomysł na coś z niczego.

Taki pojemnik można wykorzystać na wiele sposobów: jako przybornik na ołówki, do przechowywania drobnych przedmiotów takich jak nici itp. Ale może też być wazonem na kwiaty - i chyba takie zaskakujące zestawienie podoba mi się najbardziej.

Dzięki wesołym kolorom na parapecie zrobiło się wiosennie - za oknem też (jeszcze?) wiosna.

piątek, 17 stycznia 2014

Zestaw do szydełkowania

Wśród prezentów pod choinką znalazłam też zestaw do szydełkowania:









Sprawdza się bardzo dobrze, chociaż oryginalnie nie zawierał szydełka ;)






















  



A oto co można wydziergać przy pomocy takiego zestawu:



W moim życiu szykują się duże zmiany. Duże dosłownie i spektakularne. Pojawi się nowy kudłaty mieszkaniec domu. Więcej o tym w przyszłym tygodniu, kiedy sprawa (mam nadzieję) zostanie szczęśliwie sfinalizowana. A przez kilka najbliższych dni mogę się jeszcze nacieszyć spokojem - i poszydełkować. Oczywiście poduszka jest w stylu eko - z materiałów z recyklingu.

sobota, 11 stycznia 2014

Półka z książkami: książka na czasie

Przyznam się, że tej książki nie ma na mojej półce. Wypłynęła z głębin mojej pamięci na fali dyskusji społecznej, która przetacza się ostatnio przez nasz kraj (jeżeli to, co się przetacza, można nazwać dyskusją). Czytałam tę książkę bardzo dawno temu, prawdopodobnie u schyłku lat 80. Znajdowała się wtedy na liście lektur szkolnych. Streszczam z pamięci.

Uwaga! Poniższy tekst adresowany jest wyłącznie do osób dorosłych! Zanim zaczniesz czytać dalej, sprawdź, czy wydano ci już dowód osobisty!


1.
Żyła sobie kiedyś - dawno, bo na początku lat 60. XX w. - w Warszawie pewna rodzina. Tata, jak to tata - surowy, ale sprawiedliwy, ostoja ładu i porządku. Głowa rodziny i fundament jej bytu ekonomicznego. Tata miał poważną i odpowiedzialną pracę. Mama, jak to mama - kapłanka domowego ogniska, troszczyła się o wszystko i wszystkich, czuła i łagodna, przekonana, że bez jej opieki rodzina nie przetrwa nawet dnia. Mama jednak (oczywiście) uznawała prymat męża jako głowy rodziny. Były też dzieci, Tomek i Tosia, wiek: młodsze nastolatki. Tosia, jak to dziewczynka, była bardzo grzeczna, uczynna i dobrze się uczyła. Jak to dziewczynka - spokojna i trochę strachliwa. Tomek, jak to chłopak - łobuz, ruchliwy i wysportowany, z głową pełną szalonych pomysłów. W szkole nie tak pilny jak siostra, czekała go poprawka z historii. Jak to u chłopaka.

Zbliżają się wakacje, które oczywiście zaplanował dla wszystkich tata. Mama pojedzie na wczasy do Ciechocinka, Tosia do cioci Isi, której pomoże w opiece nad młodszymi kuzynkami, a Tomka tata wysyła do wujka (czy też stryjka) leśniczego, który ma wziąć chłopaka w ryzy - ówczesna wersja programu "Surowi rodzice", jeszcze bez udziału kamer. W leśniczówce Tomek ma nauczyć się dyscypliny i oczywiście zakuwać do poprawki z historii. Tata nigdzie nie pojedzie, zostaje w Warszawie, musi pracować nad ważnym projektem. Oczywiście, tak robią ojcowie.


2.
Takim obrazem typowej, wzorcowej właściwie polskiej rodziny Hanna Ożogowska rozpoczyna swoją książkę "Dziewczyna i chłopak, czyli heca na 14 fajerek", wydaną po raz pierwszy w 1961 r. Maluje ten obraz chyba tylko po to, żeby omamić czytelnika i uśpić jego czujność (a przypomnijmy, że owym czytelnikiem jest dziecko), by tym łatwiej wsączyć w jego umysł truciznę szkodliwej ideologii - tak, tak - DŻENDER (gender), zapewne na zlecenie ówczesnych komunistycznych władz. Bo spójrzmy, co się dzieje dalej: mama wyjeżdża jako pierwsza, a Tomek, zlekceważywszy "szlaban" nałożony nań przez ojca, wymyka się z domu, aby załatwić pewną "sprawę honorową", jak to określa. Mówiąc wprost i używając współczesnej terminologii, idzie wziąć udział w ustawce. Podczas jego nieobecności, niespodziewanie tacie nadarza się okazja wysłania Tomka na wakacje nie pociągiem, ale samochodem ze znajomymi. I wtedy Tosia, to niewinne wydawałoby się dziecko, prawdopodobnie jednak już skażone ideologią lewackich feministek-dżenderystek (ten fakt autorka przemilcza), aby uchronić brata przed gniewem ojca i słuszną przecież karą, przebiera się za Tomka i pozwala wsadzić do samochodu, który zabierze ją do leśniczówki wujka. Zostawia bratu liścik, w którym instruuje go, żeby przebrał się w jej sukienki i jako Tosia pojechał do cioci Isi, grając tam rolę odpowiedzialnej, starszej kuzynki. Tomek jest wściekły z powodu takiego obrotu spraw, ale (o zgrozo!) te instrukcje wypełnia!

Nie będę opisywać wszystkich bezeceństw przedstawionych w tej książce. Dość napisać, że Tosia w leśniczówce wujka uprawia sporty, jeździ konno, bierze udział w męskich zajęciach i, niestety, mężnieje (dobór słowa nieprzypadkowy) - czego dowodem jest to, że nie boi się już sama spać w ciemnym pokoju. W końcu jednak się dekonspiruje. Tomek w roli dziewczyny radzi sobie świetnie, do końca pobytu nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Dla kuzynek zostaje autorytetem, a nawet wyrocznią w dziedzinie mody i fryzjerstwa. Najgorsze jednak jest to, co dzieje się po powrocie dzieci z wakacji, kiedy w końcu opowiadają rodzicom o całej maskaradzie. Ci, zamiast porządnie złoić skórę swojemu potomstwu, wydają się całą sprawą rozbawieni, a może nawet w duchu gratulują pomysłowości swoim pociechom!


3.
I w ten właśnie sposób, za pomocą niewinnej z pozoru powieści przygodowej dla młodzieży, Hanna Ożogowska próbuje podkopać podwaliny funkcjonowania zdrowego społeczeństwa. Ożogowska wmawia dzieciom, że płeć można sobie wybrać i dowolnie zmieniać, że w lipcu i sierpniu można być chłopcem, a potem znów dziewczynką! Cynicznie przekonuje, że nie wyrządza uszczerbku na psychice chłopca założenie sukienki! W tej przewrotnej książce młodego, wrażliwego czytelnika karmi się kłamliwą ideologią, wmawia się mu, że chłopiec może odgrywać rolę społeczną dziewczynki, a dziewczynka chłopca i nie ma w tym właściwie nic złego!

Trudno przecenić szkody, jakie przez ponad pół wieku ta książka wyrządziła w umysłach pokoleń młodych Polaków. Można zrozumieć, że wydawano ją wielokrotnie w czasach PRL, kiedy komunistyczne władze robiły wszytko, żeby zniszczyć ducha Narodu, a atak na podstawowe wartości, takie jak rodzina, małżeństwo i niezachwiana tożsamość płciowa był środkiem do tego celu. W tamtych czasach nakręcono również serial telewizyjny i film na podstawie tej książki. Nie można jednak pozostać obojętnym wobec faktu, że ta szkodliwa książka wciąż jest wznawiana, nie wspominając o starszych wydaniach dostępnych w antykwariatach czy na portalach aukcyjnych! Kto dopuścił do tego, że w 2003 roku w Warszawie wystawiono musical dla dzieci oparty na tej książce? Dlaczego wydaje się audiobuki?


4.
Chrońmy nasze rodziny, nie pozwalajmy, aby czerw szkodliwej ideologii dżender, zawarty w skandalicznej powieści Ożogowskiej, ciągle mógł toczyć umysły polskich dzieci! Aż strach pomyśleć, jakie jeszcze niemoralne treści mogą się kryć w innych książkach tej autorki, takich jak "Tajemnica zielonej pieczęci", "Głowa na tranzystorach", "Ucho od śledzia" czy "Za minutę pierwsza miłość". Żądajmy od władz samorządowych, aby usunięto książki Ożogowskiej z bibliotek publicznych!


Przy okazji chcę również zwrócić uwagę na twórczość dżenderysty Henryka Sienkiewicza. Zauważmy, że w "Krzyżakach" Jagienka przebiera się za giermka czy pachołka, w "Trylogii" Helena Kurcewiczówna podróżuje jako chłopak, pozbywszy się warkocza przy pomocy szabli pana Zagłoby. A jakże szkodliwym przykładem dla młodych dziewcząt jest postać Hajduczka! Nie wiem, czy to niedopatrzenie, czy celowe działanie MEN (podejrzewam to drugie), że książki te wciąż pozostają w kanonie lektur szkolnych (co prawda tylko jako lektury uzupełniające i czytane we fragmentach, ale jednak). Domagajmy się od naszych parlamentarzystów podjęcia zdecydowanych działań na rzecz całkowitego usunięcia tych niebezpiecznych dla młodzieży pozycji z listy lektur szkolnych!


Postscriptum

I. Znaczki ;) w powyższym tekście proszę sobie wstawić w miejscach, które uznacie za odpowiednie.

II. Jeśli przypadkiem jesteście znajomymi pani poseł Beaty Kempy, bardzo proszę, podeślijcie jej link do tego wpisu. Myślę, że może jej się przydać.

5.
III. Porzucając już satyrę, "Dziewczyna i chłopak..." naprawdę wpisuje się w nurt gender, a przypomnę, że książka została wydana w roku 1961, w czasach, kiedy, przynajmniej w Polsce, nikomu o gender się nawet nie śniło. Jednak interpretacja tej książki nie jest jednoznaczna. Z jednej strony, przedstawiony model rodziny jest bardzo tradycjonalistyczny i patriarchalny; wakacje się kończą i wszystko wraca do "odwiecznego" porządku: Tosia znów jest "dziewczęcą" dziewczynką, a Tomek "chłopięcym" chłopcem. Z drugiej strony, każde z nich, wcielając się w rolę drugiego, zdobywa ciekawe i rozwijające doświadczenia. Ta przebieranka ma zdecydowanie wymiar edukacyjny. (Oczywiście i Tosia, i Tomek pozostają sobą, ich płeć nie uległa deformacji czy zatarciu). 

Nie potrafię osądzić, po której stronie obecnego sporu o "ideologię DŻ." ustawiłaby się autorka, ale chyba nie ma takiej potrzeby, bo spór jest pozorny - "ideologia" gender nie istnieje. Termin gender co prawda jest stosunkowo nowy, ale określa coś, co istnieje od zawsze, odkąd istnieje człowiek: kulturowe aspekty płci. Gdyby gender nie istniało, skąd wiedzielibyśmy, że mężczyźnie "nie przystoi" chodzić w spódnicy? To kultura, a nie biologia o tym decyduje, zresztą są kultury, gdzie właśnie przystoi. (Nawiasem mówiąc, biorąc pod uwagę anatomię i fizjologię, spodnie dla mężczyzn to bardzo niedobre rozwiązanie - wbrew naturze). A gender studies to po prostu program badawczy z zakresu humanistyki, na polskich uniwersytetach obecny już od co najmniej kilkunastu lat. Czym się tu emocjonować? Natomiast książeczkę Ożogowskiej (i wiele innych podobnych książek), która w gruncie rzeczy, nie mogę tego ująć inaczej, traktuje o gender, czytali nasi rodzice, czytaliśmy my i jakoś przez to nasze społeczeństwo nie uległo degeneracji.

IV. Sienkiewicza uznałabym raczej za antyfeministę... ale chwileczkę. Postaciom kobiecym wątłym i pasywnym są jednak przeciwstawione kobiety silne i aktywne, np. Danusi Jagienka, a Krzysi Basia-Hajduczek. Oleńce zdecydowanie bardziej do twarzy z kądzielą niż z mieczem, ale daleko jej do bezwolnej istoty z pokorą czekającej na los, jaki zgotują jej mężczyźni. Więc może jednak i Sienkiewicz przyznawał kobietom prawo do samostanowienia?

V. Prywatnie jestem za "kobiecymi" kobietami i "męskimi" mężczyznami, ale nie czuję się uprawniona do narzucania innym swoich subiektywnych przekonań. Cudzysłowy były konieczne, bo odnoszę się do dominującego obecnie w naszej kulturze wzorca (czyli wzorca w zakresie gender, rzecz jasna), a nie do jakichś prawd objawionych. (Mogę się zresztą założyć, że każdy z nas widzi ten wzorzec nieco inaczej).
A jeśli biegam po obejściu z piłą, wiertarką czy łopatą, robię to z konieczności, a nie żeby zademonstrować jakąkolwiek tezę. Rzecz jasna, wolałabym w tym czasie haftować na tamborku.

VI. Nasze społeczeństwo boryka się obecnie z tyloma realnymi problemami, że wynajdywanie problemów urojonych uważam za, delikatnie mówiąc, wysoce niestosowne.

VII. Życzę wszystkim miłego weekendu i zdrowego dystansu do tego całego szumu. Nie dajmy się zwariować.
A w ogóle to heca na 14 fajerek ;)

*** 
1. Właśnie to wydanie wypożyczyłam wiele lat temu ze szkolnej biblioteki. Wydanie I, Warszawa 1961. Zdjęcie: http://klub7.w.interia.pl.
2. Wydawnictwo Nasza Księgarnia. Rok wydania nieznany. Zdjęcie: allegro.pl (archiwum)
3. Audiobuk. Czyta Zofia Gładyszewska. Wydawnictwo MTJ. Dostępny w księgarnich internetowych.
4. Plakat musicalu na podstawie powieści Hanny Ożogowskiej. Teatr Muzyczny Tintilo (tintilo.com). Premiera: Warszawa 2003.
5. Wydawnictwo Akapit Press, 2013. Książka aktualnie dostępna w ksiegarniach.

czwartek, 9 stycznia 2014

Hmmm...

Jeden pierwiosnek wiosny nie czyni. A trzy?


Z mojego ogródka. Szkoda tylko, że właśnie nadchodzi zima...

niedziela, 5 stycznia 2014

W nowy rok z nową ścianą


  
Bywało przeróżnie, a teraz jest szaro i tak już zostanie na dłużej. Wreszcie znalazłam wzór, który nie męczy, nie narzuca się, ale urozmaica pustą ścianę. Wcale nie jest smutno. Przeciwnie - jest spokojnie i przytulnie. A wiosną na tym tle pięknie będą wyglądały np. kwitnące gałęzie pigwowca (rozmarzyłam się).

Jemiołę przyniosłam do domu wczoraj. Całe naręcze, wystarczyło na dwa bukiety i dekorację żyrandola. Znalazłam ją na gałęziach pozostałych po wyrębie drzew - po co się miała marnować? Przytaszczyłam też sporo gałęzi jodłowych z tego samego miejsca, ustawiłam w koszach i mam w domu las. Że po świętach to jak musztarda po obiedzie? Ależ skąd! Przecież zima dopiero ma nadejść... Wtedy zimowe dekoracje będą jak znalazł.