czwartek, 31 maja 2012

Torba plażowa (w trakcie realizacji)

Żeby nie było, że tylko kwiatki i sałata, i tak w kółko (bo następny wpis to znowu kwiatki)... Przedstawiam torbę plażową na lato 2012! Zaczęłam ją robić już dość dawno temu, ale inne prace mnie wciągnęły i wciąż jest niedokończona. Jednak na zewnątrz już wiele się nie zmieni. Grube bawełniane płótno, ręcznie malowane; rączki z jutowej liny. Lina jutowa to ostatnio moje ulubione tworzywo i na pewno będzie jeszcze okazja, żeby zaprezentować jej inne zastosowania.

Styl marynistyczny w modzie chyba ciągle nieźle się trzyma, prawda?


wtorek, 29 maja 2012

Len trwały

Nareszcie doczekałam się! Kwitnie!







































Len trwały (Linum perenne) to bylina, którą poznałam przez Internet. Już nie pamiętam jak i gdzie to się stało, w każdym razie naoglądałam się zdjęć, naczytałam o błękitnych łanach falujących na wietrze i zapragnęłam mieć te kwiaty w swoim ogrodzie. Ubiegłej wiosny kupiłam nasiona, wysiałam, potem pieczołowicie pielęgnowałam rozsadę. Pod koniec lata posadziłam sadzonki w ogrodzie. Dobrze przetrwały zimę, a teraz mogę cieszyć się kwiatami.






Czy było warto czekać? Tak, choć len to roślina o bardzo delikatnej urodzie. Na długich, tworzących luźne kępki łodygach, osadzone są małe, lancetowate listki. Główki delikatnie się skłaniają, a kwiaty mają piękną błękitno-fioletowawą barwę. Kwitną jednak krótko. Cała roślina rzeczywiście delikatnie drży na wietrze.


Len można uprawiać na glebach ubogich w składniki pokarmowe i wodę. Wymaga stanowiska słonecznego. Nasiona można wysiewać wiosną wprost do gruntu (na co ja się jednak nie odważyłam). Może też rozsiewać się sam (na co liczę).







































W zeszłym roku udało mi się wyhodować ponad 20 sadzonek. Wszystkie posadziłam razem, jednak nie stworzyły (jeszcze?) wyrazistego akcentu w ogrodzie. Mam nadzieję, że w przyszłym roku to się zmieni, kępki się jeszcze rozrosną, wyrosną samosiejki i rzeczywiście doczekam się falujących łanów. Na razie podziwiam kwiatki na zbliżeniach.




niedziela, 27 maja 2012

Ogródek warzywny na tarasie

Aż trudno mi uwierzyć, że dziś znów niedziela, bo tydzień przemknął mi szybko niczym błyskawica, w dodatku dwa dni w podróży. Na szczęście prace remontowe w domu powoli dobiegają końca (a przynajmniej ich brudząca część) - widzę już światełko w tunelu. Mam taką cichą nadzieję, że do św. Jana zdołam doprowadzić dom i ogród do stanu (z grubsza) mnie satysfakcjonującego, a potem to już hamak, spotkania w ogrodzie, ogniska, kino letnie pod gwiazdami... no i więcej czasu na blogowanie. Ech, nadzieja matką... wiadomo czyją, ale pomarzyć zawsze można. Ale zanim to wszystko nastąpi (lub nie nastąpi) opowiem o moim przenośnym tarasowym warzywniku.


Ponieważ nie byłam pewna, czy uda mi się w tym roku wyryć na czas w gruncie jakąkolwiek grządkę czy rabatkę (na szczęście coś niecoś się udało, o czym opowiem w stosownym momencie), postanowiłam zorganizować przynajmniej ogródek tarasowy. Powyciągałam przeróżne pojemniki, w razie potrzeby wywierciłam w nich otwory, poprawiłam trochę estetykę, dałam warstwę drenażową i wypełniłam ziemią. Gotowe. Mogłam już siać i sadzić.


Pomidor koktajlowy Koralik kwitnie już od dawna i zaczyna zawiązywać owoce. Siany pod koniec stycznia, stąd to wczesne kwitnienie. Pomimo tego, że przez długi czas rosły w domu, sadzonki są mocne i mają ładny pokrój. To dlatego, że od kiedy tylko zrobiło się cieplej hartowałam je na zewnątrz.


Sałata w skrzynce to odmiany Lollo Bionda i Jubilatka. Sałat, które nie tworzą główek, jak Lollo właśnie, nie trzeba zbierać w całości, można obrywać po kilka zewnętrznych liści w miarę potrzeby. Dzięki temu z jednej skrzynki, prawie codziennie mogę sobie uszczknąć wystarczającą ilość na obiad lub na kolację. Na zmianę z rukolą, która rośnie w starej plastikowej miednico-balii, razem z pietruszką, lubczykiem, majerankiem i tymiankiem.

Byłam zaskoczona rukolą - jest zupełnie inna niż ta sklepowa, ma bardzo kruche i duże liście i jest bardzo wyrazista w smaku.













Znowu pomidory koktajlowe, odmiany Ildi, Radana i Black cherry. Posadziłam też bazylię, posiałam groch cukrowy i trochę kwiatów - lwie paszcze, chabry, nasturcje i nagietki. Planuję jeszcze fasolę. Pnącza rosną w "klatkach" z pędów ligustru - to pozostałości po cięciu żywopłotu.



W moim tarasowym ogródku wykorzystałam wszystko co się dało, stare doniczki, skrzynki, puszki po farbach. Nie stroniłam od plastiku, choć we wnętrzach preferuję doniczki ceramiczne, a w "reprezentacyjnym" ogrodzie donice gliniane, drewniane lub wiklinowe. Jednak taras to ma być taka moja prywatna strefa, tylko dla mnie (i dla mojego Kota, rzecz jasna), więc pozwoliłam sobie na to, żeby było trochę mniej stylowo. Jest za to praktycznie, bo plastikowe doniczki po prostu miałam w piwnicy (plastik też może być ekologiczny, wszystko zależy od kontekstu), a poza tym są lekkie, co też ma znaczenie. A ponieważ jestem kreatywna, to w trzy minuty zrobiłam też sobie bardzo przyzwoite donice (te na zdjęciu z kotem) z pojemników po farbie do ścian, worków po ziemi i bambusowych podkładek na stół, które w innym przypadku przeleżałyby w szufladzie (nie uznaję podkładek, no, może tekstylne ostatecznie).

Ogólnie rzecz ujmując, jestem bardzo zadowolona za swojego przenośnego ogródka. Nie tylko mnie żywi (na razie tylko zieleniną, ale poczekajmy), ale też przyjemnie mi się w nim odpoczywa. To moja propozycja dla miastowych - stwórzcie sobie warzywnik na balkonach. Mała rzecz - a cieszy. :)


niedziela, 20 maja 2012

Ale za to niedziela...

Ostatnio moją idolką jest Kobieta Pracująca w interpretacji niezapomnianej Ireny Kwiatkowskiej (ech, kiedyś to były seriale). O remoncie łazienki już wspominałam. Kiedy udało mi się z nią uporać, postanowiłam pójść za ciosem i pomalować jeszcze przedpokój i kuchnię. To wszystko w ciągu tygodnia - skończyłam wczoraj. Chyba mogę być z siebie zadowolona. Oczywiście planuję zaprezentować efekty moich działań, ale jeszcze nie teraz. Niestety moment, kiedy będę mogła tak spokojnie usiąść sobie z założonymi rękami - albo zająć się jakąś bardziej kobiecą robótką - jest jeszcze daleko (zaczynam nawet podejrzewać, że nigdy nie nastąpi), bo koniec jednej pracy to jednocześnie początek następnej. Ale dzisiaj niedziela, a więc - na wycieczkę!






Zapraszam was na wycieczkę na Luboń Wielki, szczyt w Beskidzie Wyspowym (1022 m n.p.m.). Polecam wejście żółtym szlakiem z Rabki-Zarytego. Początkowo szlak biegnie łagodnie wśród malowniczych łąk - za naszymi plecami rozciąga się piękny widok na Gorce. Po kilku chwilach wchodzimy w las - tu jest już bardziej stromo. W taki dzień jak dziś w powietrzu czuć zapach żywicy.


































Zanim znajdziemy się w przepięknej buczynie, musimy pokonać strome skalne rumowisko. Przechodzimy właśnie przez rezerwat Luboń Wielki. Wspinamy się po skałach i przez chwilę może nam się wydawać, że nagle znaleźliśmy się w Tatrach. Ale rzut oka w tył uświadamia nam, że Tatry są daleko za nami. Z lekcji geografii przypomina mi się słowo "gołoborze" - to jedyne takie miejsce w Beskidzie Wyspowym.

Znajdźmy wygodną półkę skalną, usiądźmy na chwilę i rozkoszujmy się wspaniałą panoramą. Do szczytu jeszcze kawałek, ale to właśnie teraz (moim zdaniem) jest kulminacyjny moment wycieczki.




Na szczycie znajduje się radiowo-telewizyjna stacja przekaźnikowa i wybudowane w latach 30. malutkie schronisko PTTK, którego urocza architektura przypomina mi domek Muminków (osoby na zdjęciach przypadkowe). Spod schroniska widok na Beskid Wyspowy.

Mamy do wyboru kilka wariantów zejścia. Proponuję niebieski szlak, który poprowadzi nas z powrotem do Rabki-Zarytego, ale znacznie łagodniej niż żółty. Czas przejścia całej trasy to ok. 2 godz. w górę i godzina w dół.







wtorek, 15 maja 2012

Lila-przepych


Przyznam się do czegoś. Zawsze miałam takie marzenie - mieć pod oknem sypialni wielki krzak bzu. Albo móc ot tak sobie przynieść do domu naręcze kwitnących gałęzi i wypełnić nimi wszystkie wazony. Jak to dobrze, że marzenia czasem się spełniają, przynajmniej niektóre. Co prawda bez nie rośnie pod moim oknem, tylko nieco dalej, przy płocie obok bramy, ale od kilku dni codziennie przynoszę do domu nowy bukiet. Z taką dekoracją nawet najskromniejsze wnętrze wygląda luksusowo. Bez jest już we wszystkich pokojach i pachnie (ach, jak pachnie)! No proszę, jak łatwo można mnie uszczęśliwić, a podobno jestem taka wybredna.

Przy okazji podzielę się radą. Żeby kwiaty bzu dłużej zachowały świeżość, końce gałązek trzeba przed włożeniem do wody naciąć wzdłuż na kilka centymetrów. Wodę oczywiście codziennie zmieniamy, a w razie potrzeby jeszcze częściej uzupełniamy (kwiaty będą dużo pić).



W chwili natchnienia uszyłam sobie jeszcze kilka słodkich poszewek na poduszki (właściwie sama siebie nimi zaskoczyłam) - tkaniny z recyklingu, wyciągnięte z otchłani szafy. No i rozgrzebałam łazienkę, tzn. robię remont. Ale to już inna historia.

niedziela, 13 maja 2012

Syrop z mniszka lekarskiego


When life gives you lemons, make lemonade. A co zrobić, jeśli życie ofiarowało ci ekologiczną hodowlę mniszka lekarskiego na trawniku?



Prawda jest taka, że nie jestem w stanie utrzymać całości mojej działki na sposób ogrodowy i mniej więcej połowę wolnej przestrzeni jestem zmuszona puścić "na dziko". I o ile stokrotki, jaskry, firletki, dzwonki i wyka zupełnie mi nie przeszkadzają, o tyle masowa obecność mleczy, szybko zmieniających się w dmuchawce, doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Tak było w zeszłym roku, jednak w tym roku pomyślałam sobie: po co się tak denerwuję? Lepiej je zjeść. Nie przez przypadek przecież naukowa nazwa popularnego mlecza to mniszek lekarski (Taraxacum officinale). Właściwie wszystkie części mniszka lekarskiego, tzn. kwiaty, liście i korzeń zawierają dobroczynne substancje i w takiej czy innej formie nadają się do spożycia. Ja postanowiłam przygotować syrop z kwiatów, który ze względu na swoją barwę i konsystencję bywa nazywany "miodkiem majowym". Pomocny m.in. przy przeziębieniach. Oto przepis:

Składniki
1 kg cukru
1 L wody
300 g koszyczków (kwiatów) mniszka lekarskiego (ok. 300 główek)
cytryny wedle upodobania

 Przygotowanie
Kwiaty najlepiej zbierać w południe. Rozkładamy je na kilka-naście/dziesiąt minut na papierze, żeby pozbyć się "robaczków", które mogą się w nich znajdować. Następnie główki zalewamy zimną wodą, dodajemy pokrojoną razem ze skórką cytrynę i zostawiamy na około pół godziny. (Uwaga! Kwiatów w żadnym wypadku NIE płuczemy, gdyż w ten sposób pozbylibyśmy się pyłku, czyli właśnie tego, co chcemy przenieść do syropu. Dotyczy to zresztą wszystkich ziół). Po tym czasie gotujemy przez kilkanaście minut, po czym odstawiamy. Następnego dnia odcedzamy wywar przez sitko o drobnych oczkach lub gazę (najbardziej skrupulatne osoby mogą przelać go przez filtr do kawy), dokładnie wyciskając kwiaty. Dodajemy cukier i gotujemy od czasu do czasu mieszając, aż syrop zgęstnieje do pożądanej konsystencji. Przelewamy do wyparzonych butelek lub słoików i ściśle zakręcamy, po czym odstawiamy na chwilę odwrócone dnem do góry. Gotowe.




Uwagi
Powyższy przepis powstał na bazie wielu, które znalazłam w Internecie. Różniły się one między sobą, ale sedno jest takie: przenieść cenne składniki z kwiatów do wywaru a następnie zakonserwować go cukrem. Myślę, że wydłużenie lub skrócenie poszczególnych etapów nie wpływa znacząco na efekt końcowy. W przepisach, które przejrzałam, nie znalazłam informacji, czy należy używać całych koszyczków, czy tylko płatków (tak naprawdę "płatek", to cały kwiat, a cała główka to kwiatostan). Wypróbowałam oba sposoby. Części zielone mają więcej goryczki, ale przy takiej ilości cukru jest to niewyczuwalne w końcowym produkcie. Wydaje mi się natomiast, że syrop przygotowany z całych koszyczków był bardziej aromatyczny, a ponieważ jest to również oszczędność czasu, ten właśnie sposób polecam.

U mnie sezon mniszkowy w pełni. Wiem, że w wielu miejscach w Polsce mniszki zdążyły już zamienić się w dmuchawce, ale liczę, że komuś jeszcze ten przepis się przyda. Jeśli nie w tym, to może w przyszłym sezonie. Polecam, bo to bardzo miły sposób na zamknięcie wiosennych dni w butelce. A teraz szukam przepisu na wino mniszkowe.