poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Niedługi weekend w Jeleniej Górze, Wang we mgle i zamek w deszczu


Nie w Lublinie ani w Zamościu, nie we Wrocławiu ani w Zielonej Górze. Ostatni weekend spędziłam w Jeleniej Górze. Była to moja pierwsza wizyta w tym mieście, krótka (właściwie był to tylko jeden dzień oraz wieczór i poranek dni przyległych) i czasu było zbyt mało, żeby spokojnie sobie "pobyć" i zobaczyć wszystko, co Jelenia Góra ma ciekawego do zobaczenia (nie mówiąc już o okolicy). A ma: 900 lat (założył ją Bolesław Krzywousty), stare miasto po którym przyjemnie się spaceruje (nazbyt kolorowe fasady kamieniczek są może nieco kiczowate, ale ogólnie robią sympatyczne wrażenie), rynek z ratuszem okolony kamienicami z podcieniami, ciekawe kościoły, piękne stare wille (niestety wiele zaniedbanych), parki, uzdrowisko Cieplice oraz secesyjny teatr. I to właśnie teatr był celem mojej podróży, a właściwie premiera, która w sobotę się w nim odbyła, ale o tym napiszę następnym razem.

Kiedy przyjechaliśmy w piątek po południu, było bardzo ciepło i miasto zrobiło na mnie bardzo wakacyjne wrażenie. Niestety kolejne dni zaskoczyły nas całkiem odmienną pogodą, która nie nastrajała do zwiedzania i wycieczek. Zdjęć zrobiłam niewiele (trudno się fotografuje, trzymając w ręce parasol). U góry rynek z ratuszem, a na dalszym planie kościół św. Erazma i Pankracego (najstarszy w mieście). A poniżej widok z mojego okna.



W sobotę zajrzeliśmy do Karpacza i górującego nad nim słynnego drewnianego kościółka, zwanego świątynią Wang. Został wybudowany w Norwegii przez potomków Wikingów w XII w. i sprowadzony do Karpacza w połowie XIX w. Mgła była gęsta jak mleko...





A w niedzielę, już w drodze powrotnej do domu, jeszcze krótki przystanek na zamku Bolków, u którego stóp leży miasteczko o tej samej nazwie.




czwartek, 25 kwietnia 2013

Co piszczy w trawie?

A właściwie - w trawniku, w którym trawy na razie brak. Za to pięknie kwitną dzikie pierwiosnki. Zamiast aksamitnej murawy - dzika łąka. Tak wolę.


wtorek, 23 kwietnia 2013

PÓŁKA Z KSIĄŻKAMI. Opętanie



"Droga Panno LaMotte.
Nasza rozmowa na śniadaniu u drogiego Crabba sprawiła mi wielką przyjemność. [...] Czy wolno mi żywić nadzieję, że rozmowa ta ucieszyła również i Panią - i czy mogę mieć zaszczyt złożenia Pani wizyty? Wiem, że żyje Pani cicho na uboczu, ale ja będę bardzo cichy - pragnę jedynie omówić z panią Dantego, Szekspira, Wordswortha, Coleridge'a, Goethego, Schillera [...]. Proszę, niech Pani odpisze. Sądzę, że Pani wie, z jak wielką radością powita Pani przychylną odpowiedź
szczerze oddany
Randolph Henry Ash
[...]

Drogi Panie Ash.
[...] Żyję w zamkniętym kręgu, obcując sama ze sobą - tak jest najlepiej - nie jak Księżniczka w gąszczu cierni, w żadnym wypadku, lecz raczej jak tłusta i nader z siebie rada Pajęczyca w samym środku lśniącej pajęczyny, jeśli wybaczy Pan tę nieco niemiłą Analogię. [...] Jestem istotą Pióra, Panie Ash, Pióro to moja najlepsza cząstka, załączam tedy Wiersz, na znak szczerej wobec Ciebie życzliwości. Czy nie przedkłada Pan Wiersza, choćby niedoskonałego, nad talerz sandwiczów z ogórkiem, choćby najcudowniej pokrajanych i najdelikatniej osolonych? Wiesz przecież, co byś wolał, i ja także. [...]


Twoja do pewnych usług
Christabel LaMotte"

A.S. Byatt, "Opętanie" - fragment

***


Gdybym miała być zesłana na bezludną wyspę i mogła zabrać ze sobą tylko jedną książkę, być może wybrałabym właśnie "Opętanie" A.S. (Antonii Susan) Byatt. Nie dlatego, że uważam tę powieść za szczególnie istotną w historii literatury, ale dlatego, że jest wspaniałym towarzyszem i czytanie jej jest ogromną przyjemnością. Zresztą już raz mnie uratowała. Kupiłam ją parę lat temu w księgarni na lotnisku w Perth, za ostatnie australijskie dolary. Tylko dzięki niej przetrwałam ciągnący się w nieskończoność lot z Australii do domu, z przesiadkami w Kuala Lumpur i Londynie, który na domiar złego z powodu mgły zakończył się nieplanowo w Katowicach. Ani tytuł, ani nazwisko autorki nic mi wtedy nie mówiło, a do sięgnięcia po nią skłoniła mnie intrygująca okładka, przedstawiająca jętkę zamkniętą w szklanym kloszu... I notka na okładce, że ta książka zdobyła Nagrodę Bookera w 1990 roku. Książka na tyle mi się spodobała, że kiedy jakiś czas później w księgarni natknęłam się na polskie wydanie, postanowiłam przeczytać ją jeszcze raz, tym razem po polsku.

***

Był ranek pewnego wrześniowego dnia 1986 roku, gdy dr Roland Mitchell, młody, niespełniony i niedoceniany literaturoznawca, raczej zdolny, lecz z deficytem wiary w siebie i siły przebicia, wertując w czytelni Biblioteki Londyńskiej stare, zakurzone księgi, w jednej z nich znalazł coś, czego się zupełnie nie spodziewał. Kilka luźnych kartek, a na nich dwa brudnopisy gorączkowego listu, pisane ręką wiktoriańskiego poety, którego twórczość była przedmiotem badań Rolanda. Listy zaczynały się od słów "Droga Pani", a z ich treści wynikało, że spotkanie z ich adresatką, również zajmującą się literaturą, wywarło na poecie ogromne wrażenie. Zawierały namiętną wręcz prośbę o możliwość ponownego spotkania. Czy właściwy list został wysłany? Kim była owa niezwykła kobieta, do której był adresowany? Czy się spotkali i jak potoczyła się ich znajomość? Dla Rolanda odkrycie nieznanych dotąd faktów z życia słynnego poety mogło być wydarzeniem, które skierowałoby jego karierę naukową na właściwe tory. Ale... od początku Roland czuje, że ta zagadka jest dla niego czymś bardziej osobistym.

Tak zaczyna się ta opowieść. Dalej toczy się dwutorowo, śledzimy historię znajomości (i romansu - oczywiście nie skończyło się na dyskusjach o Szekspirze) dwójki dziewiętnastowiecznych (fikcyjnych) poetów i równocześnie tworzącą się relację między dwojgiem młodych naukowców badających ich życie (Roland zwrócił się o pomoc do dr Bailey, historyczki literatury z nurtu feministycznego). "Opętanie" to powieść literacko-detektywistyczna, romans, powieść kampusowa w stylu Davida Lodge'a. Satyryczna (w opisie środowiska akademickiego), momentami wręcz groteskowa, gdzie indziej wzruszająca i refleksyjna. A.S. Byatt mistrzowsko włada piórem i oddaje głos bezpośrednio swoim bohaterom. Narracja przerywana jest pisanymi przez nich utworami: listami, pamiętnikami, wierszami i poematami, a nawet naukowymi literaturoznawczymi pracami. Szczególnie w pamięć zapadają niepokojące baśnie tworzone przez Christabel LaMotte. Wszystko to są oczywiście fikcyjne utwory, stworzone przez autorkę na potrzeby powieści. Kilkanaście indywidualnych stylów pisarskich (nawet drugoplanowi bohaterowie parają się piórem i są dopuszczeni do głosu), kilka gatunków literackich. Jest to swoisty hołd oddany literaturze. Książka o tworzeniu literatury, jej czytaniu i odczytywaniu. O interpretacji i nadinterpretacji. Ale także o namiętności, miłości i poświęceniu; o życiu. Jednym słowem - idealna powieść na Dzień Książki.

"Opętanie" szczególnie polecam doktorantom i sfrustrowanym młodym naukowcom (nie tylko humanistom). Chociaż "współczesna" część akcji toczy się ćwierć wieku temu, w dodatku w innym kraju, jestem przekonana, że w opisie życia Rolanda znajdą echo własnych przeżyć. Pewne rzeczy są (niestety) niezmienne ;)



***
A.S. Byatt "Possession. A Romance". Vintage Books, London, 2009.
A.S. Byatt "Opętanie". Prószyński i S-ka, Warszawa 2010. Przekład Barbara Kopeć-Umiastowska.

***
Na zdjęciach: moja czytelnia pod modrzewiem i pogardzane przez Christabel sandwicze z ogórkiem.

Światowy Dzień Książki

Dziś Światowy Dzień Książki. Z tej okazji otwieram na blogu moją domową biblioteczkę. Co jakiś czas, mam nadzieję, że regularnie, powiedzmy - raz w miesiącu, zdejmę z mojej półki z książkami jedną z nich i o niej napiszę. To nie będą recenzje nowości wydawniczych, ani lista najważniejszych dzieł literackich. Nie będą to książki, o których się obecnie mówi, ani takie, które "trzeba koniecznie" albo "wypada".

Będą to swobodne opowieści o książkach, które lubię, i które z jakiegoś powodu zapadły mi w pamięć. Prawdopodobnie będzie tu sporo literatury popularnej, "do czytania", ale nie spodziewajcie się (rzecz jasna) książek o czterdziestoletnich kobietach z dwudziestoletnimi córkami, które porzucają dżunglę wielkiego miasta by osiąść w malowniczej wiejskiej scenerii i zacząć nowe życie. Żadnych tego typu historii ;)


Pierwsza książka z mojej półki już dziś wieczorem. Miłego dnia!


niedziela, 21 kwietnia 2013

INSPIRACJE: Co kryją wnętrza czerwonych domków?



Właśnie w jednym z takich domów chciałabym spędzić wakacje. Drewno, czerwone ściany i białe okna - kwintesencja tradycyjnego stylu szwedzkiego. Ogród - bujny i dziki. A w środku? Na przykład tak - retro-swobodnie. Różne domy, różni właściciele, ale wszędzie czuć klimat lata.

Wszystkie zdjęcia: Hus&Hem (www.husohem.se)





Ostatnie dwa zdjęcia nawiązują już do następnego tematu: 23 kwietnia to Światowy Dzień Książki. To już za dwa dni!

czwartek, 18 kwietnia 2013

Nie wierzcie w to, co widzicie na blogach


Tak było dzisiaj. Było i nie było, bo ten idylliczny fotelik w otoczeniu bratków to tylko ustawka, nie siedziałam na nim nawet przez minutę (za to po pracy zrobiłam sobie relaks fotograficzny i to są jego efekty). Wiosna przyszła, ale w tej chwili kojarzy mi się przede wszystkim z bólem pleców, pęcherzami na rękach itp. I niestety wiem już, że w tym roku ze wszystkim nie zdążę - mój ogród marzeń oddala się o kolejny sezon. No trudno, skupiam się na pracy u podstaw (jak najbardziej organicznej) i małych krokach do celu gdzieś w oddali.


Sadzę bratki w donicach - wprowadzają odrobinę koloru, hartuję sadzonki - wreszcie mogą łyknąć trochę słońca, ratuję niedoszłe ofiary Imbira. Ale przede wszystkim robię mało fotogeniczne pozimowe sprzątanie i porządkowanie ogrodu.




niedziela, 14 kwietnia 2013

Ale to już było...

Powtórka. Po raz drugi w tym roku przebiśniegi przebiły się przez śnieg. Jednak tym razem chyba już śmiało możemy uznać, że wiosna zaczęła się na dobre. No, może na moim biegunie zimna jest to na razie przedwiośnie, ale sytuacja zmienia się bardzo szybko.






Ta biel w tle to niestety wciąż - przepraszam, ale nie mogę tego ująć inaczej - śnieg. Za to ptaki śpiewają jak oszalałe - jak to wiosną.







Nie tylko ja doceniam urodę przebiśniegów...


I nareszcie można pobiegać po zielonym i skubnąć trochę trawy!


Tak było wczoraj, a wkrótce po tym jak zrobiłam zdjęcia, zaczęła się prawdziwa burza z grzmotami, błyskawicami i gradem, który przeszedł w ulewny deszcz. Drogą popłynął rwący potok. Krótko mówiąc - zima ustąpiła miejsca innym atrakcjom.

piątek, 12 kwietnia 2013

Czy ktoś chciałby tu zamieszkać?

Sprzątanie, malowanie, odnawianie. Znowu sprzątanie. Wreszcie gotowe. Czy ktoś chciałby tu zamieszkać? Pytam najzupełniej poważnie. Mieszkanie jest do wynajęcia, trzypokojowe. Znajduje się w Krakowie, w okolicy III Kampusu UJ. Jeśli ktoś byłby zainteresowany, to proszę o kontakt pod adresem tarnina.blog@gmail.com.