niedziela, 30 marca 2014

Pamiętnik kwitnienia

W najbliższym czasie postaram się nieco odejść od tematów ogrodniczych. (Choć niezbyt daleko. Cóż poradzę - wiosna). Tymczasem jednak wpadłam na pomysł ogrodowego pamiętnika. Co tydzień będę fotografować wszystkie kwitnące rośliny w moim ogrodzie. Trochę żeby oczy nacieszyć, a trochę w celach "badawczych" - pamięć bywa zawodna, a wiedza co i kiedy zaczyna i kończy kwitnąć może się przydać. Kontynuuję wpis sprzed tygodnia, zdjęcia są dzisiejsze, ale wiele obiektów się powtarza - wiosna rozkręca się powoli i nie jest jeszcze tutaj mocno ukwiecona, choć już bardzo przyjemna.

 
"Nowości": pojawiają się pierwsze kwiatki barwinka, na razie pojedyncze; forsycja rozkwitnie już za chwilę, żonkile też. Bratki znalazły stałe miejsce w kwietnikach z dużych wiklinowych koszy. Na pigwowcu można zauważyć już wyraźne pączki kwiatowe. I niespodzianka: zakwitł rozmaryn w donicy. A na ostatnim zdjęciu - kwiaty paralotni na niebie. Wiosna zaczęła się nie tylko w ogrodzie!

środa, 26 marca 2014

Pstrokato. Skrzynki na kwiaty z recyklingu

Robiąc wiosenne porządki w kuchennych szafkach, odkurzyłam blaszane keksówki, których od dawna nie używałam. I już nie użyję, w każdym razie nie do pieczenia - okazało się, że wnętrza są pokryte rdzą. Ale to, że nie nadają się do pieczenia, nie oznacza, że nie nadają się do niczego. Odrobina białej farby, kilka kropli pigmentów i... skrzynki na wiosenne kwiatki gotowe.




Miałam zamiar nie kupować w tym roku jednorocznych wiosennych kwiatków, jak widać nie wytrwałam w tym postanowieniu. Wczoraj wybrałam się na targ i kupiłam bratki. Wiem, że powinnam była wybrać jeden kolor, w ostateczności dwa i stworzyć jakąś sensowną kompozycję, ale wobec mnogości form i barw nie mogłam się zdecydować. Wzięłam w kilku kolorach i dwóch wielkościach. Pstrokato, ale sympatycznie.

A dziś w spożywczaku wpadło mi w oko coś równie pstrokatego. Rękawice ochronne, najwyraźniej przeznaczone do pracy w ogrodzie. Nie bardzo wiem, przed czym mogłyby mnie ochronić, ale postanowiłam zainwestować w nie te 2,99 zł. Może zamieszczę na blogu reportaż z prac ogrodowych? Albo ogrodowy tutorial. Przydadzą się do zbliżeń na dłonie. Takie zdjęcia widuje się na blogach: ręka w kolorowej nieskazitelnej rękawicy zanurzona w ziemi, albo inna delikatna kobieca rączka (nienaganny manicure wykończony czerwonym lakierem) uzbrojona w sekator i przycinająca np. róże. To tak à propos blogosfery jako świata iluzji ;)




niedziela, 23 marca 2014

Wiosna w ogrodzie. Pierwsza faza

Prawdę mówiąc, najbardziej dekoracyjnym elementem w moim ogrodzie są w tej chwili uplecione przeze mnie płotki. Ale blogosfera to świat iluzji - mój szarawy i pusty jeszcze ogródek zmienia się w tętniącą kolorami przestrzeń:


Daliowe przedszkole korzysta z ciepła i hartuje się w promieniach marcowego słoneczka, miodunka zachwyca mnie kwiatkami w dwóch kolorach - to tegoroczni pionierzy, pojawili się wcześniej niż jakikolwiek listek. Hiacynty i małe żonkile wyrosły z zeszłorocznych domowych cebulek, ale duże ogrodowe żonkile też już szykują się do kwitnienia. Krokusy w tym roku nie są okazałe, ale znalazł się jeden piękny okaz. Ogrodowych pierwiosnków jest sporo - otaczam nimi prawie wszystkie rabaty. Kwitną wcześnie i bardzo długo, a ładne liście zachowują do jesieni. Kremowo-żółte kwitną już na potęgę, różowe jeszcze ostrożnie. Jak zwykle podziwiam w moim ogrodzie cuda stworzone wyłącznie ręką natury: dzikie pierwiosnki i zawilce na trawniku. Pierwsza faza wiosny.

Te kwiatki są na razie jak małe klejnociki zatopione w morzu zielono-szarości, albo jak rodzynki w masie drożdżowego ciasta. Ale już niedługo...

środa, 19 marca 2014

środa, 12 marca 2014

Organiczne płotki, klatki, podpory. Wyplatam.


 
Potrzebowałam do ogrodu kilku rzeczy: obrzeży rabat zapobiegających kładzeniu się kwiatów na trawniku, podpórek np. dla piwonii i czegoś do ochrony dla małych krzewów posadzonych w trawniku - badyli, które z łatwością można rozdeptać albo skosić kosiarką. To musiało być coś dyskretnego, nierzucającego się w oczy, zlewającego z ogrodem. Przeglądałam ofertę sklepów i nie mogłam znaleźć nic odpowiedniego. W końcu - przyszło olśnienie: mogę je wypleść sama! Więc wyplatam. I to z czego! Z ogrodowych śmieci, gałązek pozostałych po przycięciu żywopłotu - giętkich ligustrowych witek. Ogrodowy recykling. Powstają organiczne formy o miękkich liniach, mogę je kształtować jak chcę, linie gną się i falują stosownie do potrzeb. Bardzo mi się to podoba.


U góry i powyżej: klatki na młode krzewuszki i jaśminowce. Poniżej: nieco większa forma, ogrodzenie rabatki żurawinowo-brusznicowej.


 
I jeszcze miękko falujące płotki na obrzeża rabat:


 
Nie zwracajcie uwagi na chwasty i suche badyle - jeszcze nie miałam czasu posprzątać rabat. Jestem zajęta wyplataniem. Nie wiem tylko co będzie, jeśli płotki mi się ukorzenią.

niedziela, 9 marca 2014

Żonkile. Jeden bukiet, dwie aranżacje, dwa nastroje


1. Pierwsza.

 
 
 

2. Druga.

 
 
 
Gdyby ktoś mnie pytał, to kolorami sezonu wiosna/lato 2014 będą żółty i przytłumione odcienie różu połączone z szarością. A dzisiejszy wpis ilustruje wzajemne oddziaływanie barw. Ten sam element dekoracyjny, te same dwa kolory bazowe, żółty i różowy, tworzą zupełnie różne klimaty w zależności od koloru tła, charakteru otoczenia i zastosowanych dodatków. Wolicie pogodną słodycz aranżacji pierwszej, czy wyrazistość, a może nawet dramatyzm drugiej?

I tak, bukiet żonkili pojawił się u mnie z okazji Dnia Kobiet ;)
Pachnie wiosną.

sobota, 8 marca 2014

Róże do mojego ogrodu

Zawsze marzyłam o różanym ogrodzie. Kiedy już zostałam posiadaczką własnego skrawka ziemi, pierwsze zakupy do mojego ogrodu to m.in. właśnie kilka tanich sadzonek róży pomarszczonej (Rosa rugosa).

Od tamtej pory każdej wiosny i każdej jesieni planowałam posadzenie większej liczby różanych krzewów, już nie jakichkolwiek, ale starannie dobranych odmian. Zawsze kończyło się na planach, jakoś nigdy w porze sadzenia róż nie mogłam wykrzesać z siebie tyle dodatkowej energii, żeby zrealizować to zamierzenie.

Do teraz. Tej wiosny energii mi nie brakuje, za co z pewnością mogę podziękować mojemu psu - miesiąc codziennych marszobiegów zrobił swoje. Odrzuciłam dręczące mnie wątpliwości (czy to ma sens, czy róże w ogóle będą u mnie rosły, czy znajdę czas, żeby o nie zadbać i czy będę umiała to zrobić?) i postanowiłam skoczyć na głęboką wodę. Złożyłam zamówienie i róże przyjadą do mnie w końcu marca. A oto co zamówiłam:
 
1. Canary Bird 2. Ispahan 3. Jacques Cartier
4. Louise Odier 5. Lykkefund 6. Maiden's Blush 7. New Dawn 8. Rosa centifolia 'Cristata' 9. Rosa centifolia 'Muscosa' 10. Rosa damascena 'Koszuty' 11. Rosa gallica 'Officinalis' 12. Rosa gallica 'Versicolor' 13. Rosa rugosa 'Hansa' 14. Rosa rugosa 'Moje Hammarberg' 15. Tuscany 16. Zephirine Drouhin.

Wybór odmian nie jest przypadkowy. W tej dziedzinie wiem dokładnie, czego chcę. Starałam się dobrać je tak, żeby miały szansę rosnąć w moim ogrodzie, który nie jest dla róż wymarzonym miejscem. Wybierałam więc odmiany charakteryzujące się wysoką mrozoodpornością i mało podatne na choroby. Oczywiście w kilku przypadkach zaryzykowałam, bo jednak większą wagę miały dla mnie inne ich właściwości, a kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa.

Co było najważniejsze? Po pierwsze kolor. Wybierałam róże w kolorze... różowym, jakżeby inaczej. Od bardzo delikatnego rumieńca (Maiden's Blush) poprzez bardziej wyraziste odcienie, aż po niemal malinowy (Zephirine Drouhin).

Tylko w trzech przypadkach zrobiłam od różu wyjątek: dla Canary Bird, która kwitnie na żółto, ale zakwita jako pierwsza, jeszcze w maju; dla pnącego Lykkefunda o kremowo-białych płatkach, który zalet ma bez liku i jest podobno bezproblemowy; dla Tuscany o ciemnokarminowych, wpadających w odcienie fioletu płatkach o aksamitnej fakturze - żeby wprowadzić trochę niepokoju do mojej kolekcji.

Po drugie zapach. Chcę, żeby mój ogród działał nie tylko na zmysł wzroku, wybierałam więc przede wszystkim róże o silnym, pięknym zapachu. Z tą cechą wiąże się też inna właściwość, tym razem bardzo praktyczna: możliwość wykorzystania płatków do zrobienia konfitury i wody różanej. Do tego celu świetne będą odmiany róż stulistnych (R. centifolia) i pomarszczonych (R. rugosa), i francuskich (R. gallica); róże damasceńskie (R. damascena), służące do wyrobu olejku różanego też na pewno się przydadzą - w sumie prawie wszystkie z odmian, które zamówiłam.

Jest jeszcze jedno ważne kryterium, którym się kierowałam. Tak jak lubię muzykę sprzed setek lat, stare meble i domy, stare odmiany jabłoni i stare odmiany bydła, chciałam, żeby róże w moim ogrodzie również miały swoje historie.
Prawie wszystkie wybrane przeze mnie odmiany były uprawiane w dawnych ogrodach, przed prawie wiekiem, jak New Dawn, lub przed wieloma wiekami, jak R. gallica var. officinalis, zwana różą aptekarzy i uprawiana już w XIV w. Ta róża znana jest także jako róża Lancasterów, bo jako swój herb przyjął ją ten właśnie ród, który w Wojnie Dwóch Róż stanął naprzeciw rodu Yorków spod znaku róży białej do walki o tron XV-wiecznej Anglii.

Lubię wiedzieć takie rzeczy. Także to, że różę damasceńską sprowadził do Europy rycerz Robert de Brie, wracając z wyprawy krzyżowej w r. 1254. Ispahan, najdłużej kwitnąca z róż damasceńskich, która również znajdzie się w moim ogrodzie, jest znana w Europie od 1832 r.

R. gallica 'Versicolor' o biało-różowych płatkach, inaczej Rosa Mundi, czyli Róża Świata, uprawiana była już przed r. 1600, a być może dużo, dużo wcześniej. Według legendy jej nazwa wiąże się z imieniem pięknej Rosamund Clifford, kochanki XII-wiecznego monarchy, króla Anglii Henryka II.

 

Takie historie i legendy można snuć w nieskończoność. Róże, z ich bogatą symboliką, mają swoje miejsce w historii, w religii i w sztuce. A róże historyczne znajdą miejsce w moim ogrodzie. Taką mam nadzieję.

Pierwszy krok na drodze do ogrodu różanego już wykonałam, nie ma odwrotu. A o postępach na tej drodze opowiem na blogu.

***
Ilustracje róż, które posadzę w moim ogrodzie, uprzejmie wykonał pan Pierre-Joseph Redouté... na początku XIX w. Zaczerpnęłam je z NYPL Digital Gallery. Kolejno od góry: R. gallica 'Officinalis', R. gallica 'Versicolor', R. alba 'Maiden's Blush', R. centifolia 'Muscosa'.


niedziela, 2 marca 2014

Zbyt wiele naszyjników? Niedzielne majsterkowanie

Kiedy wróciłam dziś po spacerze do domu, włączyłam radio i zamiast "Muzycznej Sjesty" usłyszałam przemówienie Donalda Tuska poczułam się... dosyć nieswojo. Jednak ponieważ rozwiązywanie kryzysów międzynarodowych jest poza moim zasięgiem, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko dalej uprawiać swój ogródek - to jutro, a na dziś proponuję kącik majsterkowicza.

Nie wiem, jaki macie patent na przechowywanie biżuterii (w szczególności naszyjników), ale ja miałam z tym pewien problem. Wrzucone wszystkie razem do pudełka czy kasetki plączą się i ciężko jest znaleźć ten właściwy, a jestem zbyt leniwa, żeby każdy z osobna pakować do oddzielnej torebki. Potrzeba matką wynalazku - więc wymyśliłam prosty sposób, żeby mieć je wszystkie pod ręką i przed oczami.

Potrzebne będą:
- drewniany wieszak (koniecznie z poprzeczką do wieszania spodni),
- szpilki o dużych łepkach.

  
W wieszak wbijamy szpilki (u mnie co 1 cm) pod kątem ok. 45 st. Gotowe.

Taki biżuteryjny wieszak mozna zawiesić na drążku w szafie, na drzwiach szafy, albo w dowolnym miejscu na ścinie w sypialni czy w garderobie. Oczywiście nie polecam w ten sposób przechowywać brylantowych kolii. Ale brylantowe kolie to nie mój problem ;)