niedziela, 27 listopada 2011

Mruczy kot zimą w lesie...







































Kiedy patrzę na tę naprędce skomponowaną dekorację, mam wrażenie, że za oknem sypie śnieg...



























... Tymczasem dzisiejsze niebo było nietknięte ani jedną chmurką, było ciepło (8 st. C) i tylko wiatr dawał się we znaki. Czekamy na deszcz, bo w okolicy już zaczyna brakować wody...

sobota, 26 listopada 2011

Co można zrobić z kamienia?

Kamienie to chyba jedne z najbardziej uniwersalnych przedmiotów dekoracyjnych. Można sobie surowy kamień położyć na półce i podziwiać jego strukturę, można go pomalować (np. tak).
A na stronach holenderskiego magazynu "Vtwonen" znalazłam taki pomysł:


Zdjęcie ze strony http://www.vtwonen.nl/ 

































Kamienie w szydełkowych koszulkach  - takie zimowe pisanki.

środa, 23 listopada 2011

Kamień niebieski i księżycowy




























Niezamierzenie na blogu ułożyła się seria w odcieniach błękitu...
Na zakończenie tego cyklu przedstawiam niebieski naszyjnik.


















Już od bardzo dawna nie kupuję (prawie) w ogóle gotowej biżuterii, a dokładnie od kiedy odkryłam, że tworzenie jej sprawia mi taką samą przyjemność jak noszenie. Poza tym, kiedy w głowie kołacze mi się jakaś biżuteryjna zachcianka, o wiele łatwiej jest znaleźć poszczególne elementy potrzebne do jej zrealizowania, niż gotowy produkt, który spełniałby moje oczekiwania.

Tak też było w tym przypadku. Lapis lazuli - czyli niebieski kamień - już sama nazwa ma w sobie coś magicznego, prawda? Był stosowany do wyrobu ozdób już w czasach prehistorycznych. Nazywany bywa kamieniem prawdy i mądrości. Jednak na próżno szukałam w sklepach naszyjnika z  lapis lazuli. Znalazłam natomiast "okruszki" z tego kamienia. Dodałam koraliki ze srebra i kule z kamienia księżycowego. Tak powstał bohater dzisiejszego wpisu.


















Jest jednym z moich ulubionych naszyjników, a ma tę zaletę, że świetnie wygląda nie tylko do bardziej oficjalnego stroju, ale też do dżinsów i podkoszulka. Do kompletu dorobiłam też klipsy.

















Lapis lazuli, kamień księżycowy, srebro... Czy to nie brzmi jak podręczny zestaw czarodziejki? (Nie chcę użyć słowa "wiedźma" ;))

niedziela, 20 listopada 2011

Skrzynie posagowe






































Skrzynie to chyba jedne z pierwszych mebli (o ile w ogóle nie pierwsze) wynalezionych przez człowieka. Istniały już wtedy, kiedy nie było jeszcze szaf, komód, a nawet łóżek. Przez wieki trzymano w nich skarby (bo przecież nawet najbiedniejsza chałupa ma jakieś skarby na swoją miarę), a młode dziewczyny w ich przepastnych czeluściach gromadziły wyprawy. Ludowa malowana skrzynia była od dawna obiektem moich westchnień. Oczywiście autentyczna, a nie jakaś "cepelia" wyprodukowana dla turystów.  Złożyło się tak, że (właściwie przypadkiem) weszłam w posiadanie dwóch takich sprzętów. Ja to mam szczęście!

Skrzynie były w dość opłakanym stanie, jedzone przez korniki i butwiejące, ale bardzo zaciekawiły mnie namalowane na nich roślinne ornamenty. Odrestaurowałam skrzynie najlepiej jak umiałam. Oczywiście wciąż widać, że są nadgryzione zębem czasu, tych śladów nie udało mi się zniwelować, ale proces rozkładu został zahamowany. Poza tym, właśnie te niedoskonałości dodają im uroku. Starałam się jak najwierniej zachować ich charakter, troskliwie odtworzyłam malowane wzory. W jednej tylko kwestii nie mogłam się powstrzymać - pobieliłam je, choć pierwotnie były w naturalnym kolorze drewna (zachowałam jednak oryginalny kolor ornamentów). Nieco straciły przez bielenie swój pierwotny charakter, bo mają teraz taki lekko "skandynawski" rys, a pochodzą z domu zagórzańskiego. Czasem jednak można sobie pozwolić sobie na twórcze podejście do tradycji. Niebieskie przecierki na większej ze skrzyń powstały w sposób dość przypadkowy. Jeszcze zanim ja się zabrałam za jej renowację, wieko i przód zostały pomalowane kryjącą farbą. Zdzierając ją później, doszłam do wniosku, że wcale nie muszę tego robić tak dokładnie...

Taka jest historia "stolika" z poprzedniego wpisu. Tak wyglądają skrzynie w tej chwili i świetnie sprawdzają się jako stoliki do kawy i schowki na różności.






































czwartek, 17 listopada 2011

Potrzeba matką wynalazków, czyli lampka nocna naprędce

Mój dom czeka jeszcze długa droga, zanim będzie go można uznać za urządzony. Wciąż ma duże braki między innymi w dziedzinie oświetlenia. Brakowało mi na przykład nocnej lampki. W jakimś kącie znalazłam metalową czarną podstawkę do lampy stołowej z Ikei. Abażur gdzieś się zagubił albo zniszczył, a ja nie miałam ochoty patrzeć na gołą żarówkę. Kupić nowy? To potrwa, dziś się na zakupy nie wybiorę, ani bliżej, ani dalej. Ale od czego mam ręce i inwencję twórczą?
Poszperałam po różnych zakamarkach i oto co znalazłam: kawałek niebieskiej papierowej tapety, drut (trochę za cienki, ale jak się nie ma, co się lubi...), kawałek materiału w niebieski deseń, trochę farby w lawendowym kolorze. I powstała... romantyczna nocna lampka. Jest trochę nieporadna, ale swój urok ma.
































Zrób to sama

Prostokątny kawałek tapety złożyłam w harmonijkę. Z drutu odcięłam dwa kawałki, które utworzą okręgi, większy i mniejszy. Te kawałki przewlekłam przez górę i dół harmonijki (dziurki do przewleczenia drutu zrobiłam patyczkiem do szaszłyków) i złączyłam w okręgi. Abażur jest już prawie gotowy, trzeba tylko dodać stelaż na którym zamocujemy go na podstawce. Zrobiłam go z dwóch kawałków drutu, które skręciłam razem tak, że powstała jakby linia z pętelką pośrodku. Tę pętelkę założymy na oprawkę, a końce przymocujemy do dolnego okręgu abażuru (tak, żeby pętelka znalazła się dokładnie pośrodku). I gotowe. Teraz jeszcze tylko wykończenie. Ponieważ nie chciałam, żeby zielony drut był widoczny na zewnątrz, okręciłam go paseczkami tkaniny. Podstawkę pomalowałam dwukrotnie farbą.

Teraz już mogę spokojnie wyciągnąć się na łóżku z książką, przy nastrojowym świetle mojej nowej lampki.

wtorek, 15 listopada 2011

Znaleziska

Czy zdarzyło się wam kiedyś, że to, o czym marzyliście spadło wam z nieba prosto w ręce? Mnie się zdarzyło. Marzyłam o małym, zgrabnym i lekkim biureczku, najlepiej obdarzonym urokiem vintage. I oto, parę dni temu takie właśnie biurko ukazało się moim oczom, stojąc sobie skromnie pod altanką śmietnikową na moim wkrótce już byłym osiedlu w moim wkrótce już byłym mieście. Wyglądało całkiem niepozornie, ale dostrzegłam w nim potencjał. I nie pomyliłam się. Biurko jest chyba z lat 60-tych, a w każdym razie mnie się z tym okresem kojarzy.  Wykonane jest z płyty meblowej, ale na drewnianym szkielecie, a brzegi płyty są również wykończone drewnianą okleiną. Tył ze sklejki drewnianej. Wystarczyło więc tylko trochę je odczyścić i pomalować blat i szafkę. W tej chwili jest po wstępnym odmalowaniu - w przyszłości mam zamiar jeszcze trochę je dopieścić, ale już teraz prezentuje się całkiem dobrze.


Muszę powiedzieć, że kontrast bieli i brązu drewna bardzo mi odpowiada i mam zamiar w tych właśnie kolorach urządzić cały pokój, redukując inne kolory do minimum.

Lampa naftowa to też znalezisko - tym razem z mojego własnego domu. Nie wiem ile ma lat, ale na pewno pochodzi z czasów, kiedy używana była po prostu jako źródło światła, a nie jako stylowa dekoracja.

niedziela, 13 listopada 2011

Chaos

























Porządek wyłania się z chaosu.

W zeszłym tygodniu nastąpiła wreszcie przeprowadzka moich rzeczy ze starego mieszkania. Meble, książki, ubrania i inne szpargały. Wszystko to zostało złożone gdzie się dało, wolne były tylko ciągi komunikacyjne. Patrząc na ten cały rozgardiasz, zaczęłam się zastanawiać, czy ja przypadkiem nie mam już zbyt wielu rzeczy... Jednak po paru pracowitych dniach składania, przesuwania, rozpakowywania i układania okazało się, że tak jak to sobie planowałam, wszystkie sprzęty znalazły swoje miejsce i zastosowanie. Teraz stoją już na swoich (prawie) docelowych miejscach, a ja jestem dumna, że całkiem nieźle to wszystko obmyśliłam. Większość moich mebli przejdzie jeszcze gruntowną metamorfozę, zanim stworzą razem spójną całość. Czeka je malowanie, oklejanie, obijanie nowymi tkaninami itd. Zawsze uważałam, że o wiele przyjemniej jest zrobić coś nowego ze starego, niż po prostu iść do sklepu. Przede mną więc dużo pracy, ale akurat tej pracy wyczekuję z radością.

piątek, 11 listopada 2011

Wesołego Dnia Niepodległości!

Jeszcze jedna inspiracja Świętem Niepodległości:


































Róża jest wykonana w całości z białej i czerwonej bawełny oraz słodkowodnej perełki.

czwartek, 10 listopada 2011

Księżyc w pełni...

Dzisiaj pełnia. Ciekawe, czy w lesie czają się jakieś stwory? Do lasu tylko parę kroków...

A ten mały punkcik pod Księżycem - to Jowisz.



środa, 9 listopada 2011

Święto Niepodległości

Jak uczcić Święto Niepodległości? Najlepiej radośnie. A Prezydent zachęca do przypinania biało-czerwonych kotylionów. Uroczy pomysł, bardzo proszę! Ja zrobię to tak:
































Biało-czerwona broszka zrobiona przeze mnie i szal, również w barwach narodowych - polski jedwab z Milanówka.


A jeśli pogoda dopisze, to kto wie, może w tym stroju wybiorę się nawet na majówkę? To jest, przepraszam, na listopadówkę :)

wtorek, 8 listopada 2011

Jesienne świeczniki

Zapisuję w moim wirtualnym notesie bardzo prosty pomysł na jesienną dekorację, na który natknęłam się przypadkiem na stronie Marthy Stewart (tutaj znajduje się oryginalny artykuł).
Świeczniki "Płonące listowie" - wystarczy tylko okleić szklany pojemnik suszonymi liśćmi, w sposób pokazany na zdjęciu (od zewnątrz) i wstawić do środka świeczkę do podgrzewacza.








Bardzo łatwe i - chyba - efektowne, choć ja już w tym roku nie zdążę się przekonać.
Oczywiście Martha podaje gdzie i za ile kupić odpowiednie świeczniki, ale, powiedzmy sobie szczerze, zwykłe słoiki po dżemie mogą się nadać równie dobrze, a jako dekoracja jesiennego przyjęcia w ogrodzie, może nawet lepiej.

niedziela, 6 listopada 2011

Niedziela na gorczańskim szlaku

Kolejny piękny dzień! Listopad w tym roku naprawdę rozpieszcza nas pogodą. Na szlaku był spory jak na tę porę roku ruch, ale udało mi się zrobić kilka zdjęć "nieskażonych" obecnością turystów.








































Stare szałasy pasterskie przy szlaku z Lubomierza na Kudłoń. Kiedyś w Gorcach wypasano owce... Dzisiaj szałasy powoli niszczeją, a hale zarastają...






Suche trawy złocą się w słońcu. Światło było dzisiaj cudowne.


























sobota, 5 listopada 2011

Len i róże

Wspominałam już kiedyś o mojej jesiennej fascynacji lnem. Zwłaszcza tym surowym, naturalnym, niebarwionym, który wprost idealnie podkreśla charakter tej pory roku. Można z niego zrobić zasłony, obrus, poszewki na poduszki - pomysłów jest mnóstwo. Mnie jednak tym razem len posłużył do zrobienia czegoś zupełnie innego. Inspiracją była oczywiście przyroda... jeszcze wspomnienie lata. Z lnu powstały kwiaty - jedna duża róża i kilka małych, których forma nawiązuje do delikatnej urody dzikiej róży. Dzwonek na razie jest prototypem ;)


Do ozdobienia kwiatów użyłam srebra, rzecznych perełek i minerałów. Duża róża ma środek z kwarcu dymnego, a "polne" różyczki są wyszywane perłami i srebrnymi kuleczkami, jedna ma też oczko z opalu, a inna z kamienia księżycowego. Wszystko w beżach i szarościach - na tym tle ciepła mleczna barwa pereł pięknie się prezentuje.

Co można z nimi zrobić? Zastosowań może być nieskończenie wiele - we wnętrzach jako np. luksusowa dekoracja stołu albo abażuru stylowej nocnej lampki. W modzie - jako ozdoba do włosów, broszka, albo aplikacja balowej sukni (myślę, że interesujący byłby kontrast z delikatnym jedwabiem). Małe różyczki z perłami byłyby piękną ozdobą satynowych pantofelków.
Na razie jednak postawiłam na naszyjnik (sznurek lniany ręcznie pleciony, wisiorek z agatu Botswana).




czwartek, 3 listopada 2011

Ostatnie grabienie liści


W takie dni jak dziś po prostu kocha się jesień. Słońce, ciepło i ten obłędny błękit nieba! Lasy wciąż są kolorowe, ale u mnie w ogrodzie drzewa  coraz bardziej ogołocone. Jesiony już całkiem straciły liście, podobnie lipa. Na jabłonce kilka ostatnich listków połyskuje złotawo, a na brzoskwini czerwono. I tylko modrzew strzela w niebo płomieniem żółtych szpilek.


Wprost idealny dzień na zgrabienie liści, chyba już po raz ostatni tej jesieni. Miałam zamiar je zebrać kosiarką, ale po namyśle wybrałam bardziej proekologiczny i prozdrowotny sposób. Po prostu szkoda mi było zakłócać piękno tego dnia hałasem silnika i spalinami.

































Moje poczucie estetyki jest chyba rzeczywiście nieco zwichrowane, bo kiedy pod warstwą liści odkryłam kępki małych grzybów (ciekawe, co to za jedne), zamiast załamać ręce nad stanem mojego trawnika, prawie się ucieszyłam i pobiegłam po aparat.

Jak to dobrze, że czasem nawet w listopadzie można naładować swoje wewnętrzne akumulatory słoneczne!