To miał być wpis o naszym prywatnym letnim kinie plenerowym. Seans odbył się w ubiegłą sobotę. Pogoda dopisała, ekran zawisł na balustradzie tarasu, widownia rozsiadła się pod jabłonią na fotelach i leżakach. Bufet był pod modrzewiem, a na lipie zawisły lampiony ze słoików, tworzące bajkowy nastrój. Świeciły też świetliki. Jednym słowem, impreza się udała. Niestety zdjęcia już nie. A więc zamiast tego, zapraszam na poddasze. Chyba jestem już z niego zadowolona na tyle, by je pokazać publicznie.
To miejsce mogłabym nazwać minisalonikiem, ale naprawdę jest to po prostu przestrzeń łącząca resztę pomieszczeń na poddaszu. Można tu posiedzieć, poczytać i porozmyślać. To chyba najbardziej sielankowy pokój w całym domu, urządzony w pastelowych niebieskich odcieniach z domieszką różu. Dominuje, rzecz jasna, biel.
Bardzo lubię wszelkie kłębki, motki i szpulki. Uważam je za doskonałą dekorację. A poza tym, czasem można z nich coś praktycznego wydziergać.
Na parapecie pelargonie - dla dopełnienia sielskiego nastroju.