czwartek, 31 października 2013

Półka z książkami: nie oceniaj książki po okładce



Mogłabym napisać, że to przebłysk szóstego zmysłu sprawił, że właśnie tę książkę kupiłam sobie na drogę, na moją niedawną podróż do Warszawy. Było to prawie miesiąc temu i los sprawił, że wkrótce po moim powrocie z tej wycieczki, autorka owej książki została laureatką literackiej Nagrody Nobla. Prawda jest jednak taka, że nie kierowało mną żadne przeczucie, ani przecieki z noblowskiej giełdy nazwisk, po prostu jakiś czas wcześniej usłyszałam w radiu audycję o Alice Munro (niezawodny Program Drugi PR) i postanowiłam zapoznać się z jej twórczością.

Alice Munro, kanadyjska autorka opowiadań, mistrzyni krótkiej formy, tworzy od niemal pół wieku, a jej książki wydawane są w Polsce od lat co najmniej kilku. Dlaczego zatem do tej pory nie przeczytałam żadnej z nich? - zastanawiałam się. Kiedy stanęłam w księgarni przed półką z literą "M", wiedziałam już, dlaczego. Choć nazwisko Alice Munro wielokrotnie dostrzegałam na półkach księgarskich, odstraszały mnie okładki. Tutaj nasuwa mi się inne pytanie: dlaczego poważny wydawca (Wydawnictwo Literackie) postanawia wtłoczyć poważnego i uznanego pisarza w ramy, w najlepszym razie, tzw. literatury kobiecej? A mówiąc wprost, szata graficzna okładek sugeruje raczej tanie romansidła. Coś, czym opowiadania Munro na pewno nie są.

 * Wydawnictwo Literackie *


Dla kogo ta maskarada? Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby po te książki sięgnęły również amatorki tanich romansideł - jednym z zalet pisarstwa Munro jest to, że jest to literatura, którą bez bólu może czytać każdy - jednak obawiam się, że mogłyby być nieco zawiedzione. Nie ma tu "glamouru", spektakularnych uniesień (choć jest to proza przesycona emocjami). Bohaterkami mogą być wiejskie nauczycielki, mogą być nimi też córki sławnych śpiewaczek, ale żadnej z nich los nie zetknie z przystojnym milionerem. Życie opisywane przez Alice Munro jest skromne, jakby zagubione na gdzieś na bocznych drogach i w prowincjonalnych miasteczkach, zwyczajne.


  
"Przyjaciółka z młodości" to zbiór dziesięciu opowiadań wydanych po raz pierwszy w roku 1990 (w Polsce w 2013). (Dygresja: wolę czytać powieści, chociaż jestem zdania, że krótka forma wymaga większego kunsztu. Jednak opowiadania są idealne do pociągu; np. w teelce na trasie Kraków Główny-Warszawa Centralna można przeczytać dwa lub trzy. Powieść musiałabym pewnie przerwać w najciekawszym momencie, a to dla mnie bardzo trudne. Nawiasem mówiąc, z czytelnictwem wśród Polaków może nie jest aż tak źle, jak się wydaje: na ośmiu pasażerów mojego przedziału tylko troje nie czytało książki podczas podróży). 

Gdybym miała w najkrótszy sposób określić ich tematykę, powiedziałabym po prostu, że są to opowiadania o życiu, o postawach jakie wobec niego przyjmujemy, o uczuciach. Historie zamknięte w doskonałej formie. Pisane prostym, ale bardzo celnym językiem. Historie z pozoru tylko nieskomplikowane, w rzeczywistości niejednoznaczne. Ich znaczenie nie jest oczywiste, każdy z czytelników odczyta je na swój sposób. O tym miedzy innymi mówi tytułowe opowiadanie tomu. Narratorka przytacza w nim opowiadaną przez jej matkę historię jej dawnej przyjaciółki. Początkowo przyjmuje punkt widzenia matki, potem dokonuje reinterpretacji tej opowieści i motywacji jej bohaterki. Która z nich, matka czy córka, właściwie opowiedziały tę historię, która z nich dotarła do sedna? Każde z opowiadań zawartych w tym zbiorze skłania do podobnych refleksji, do analizy zdarzeń, postaw i motywów działań bohaterów. I na długo zapada w pamięć.

Nie dajmy się zwieść okładkom. Sięgnijmy po Alice Munro.


Alice Munro "Przyjaciółka z młodości"
Tłumaczenie: Agnieszka Kuc. Wydawnictwo Literackie, 2013.


niedziela, 27 października 2013

W niedzielę...


Śniadanie w ogrodzie, bujanie się w hamaku z książką, potem spacer. Całkiem nieźle jak na ostatnią niedzielę października.




* Te białe plamy pod żywopłotem to moje koty dochodzące. Po lewej w zbliżeniu. *

* Kwitną jeszcze michałki i lak jednoroczny - ostatnie kwiaty tego roku. Reszta uległa zmrożeniu na przełomie września i października *

Spacer tym razem był bez aparatu, a o książce napiszę następnym razem.
Mam nadzieję, że wszyscy zdołali dziś naładować swoje wewnętrzne akumulatory na nadchodzący tydzień!

piątek, 25 października 2013

Cóż poradzę na to...


...że u nas jest tak pięknie? Na przykład jesienią, kiedy bukowe lasy przybierają szlachetne, miedziano-srebrne barwy? Zapraszam na spacer. Będzie długi, lecz mam nadzieję, że niezbyt męczący. A pogoda ostatnio nas rozpieszcza...






Las w skali makro: dominują buki, tu i ówdzie poprzetykane są brzozą i świerkiem, gdzieniegdzie zaplącze się jarzębina. W skali mikro podziwiam miniaturowe krajobrazy z mchu, liści i kamieni.














Zdjęcia zrobiłam podczas niedzielnego spaceru na Ciecień.

Jak dobrze, że są niedziele... Inaczej nie miałabym okazji nacieszyć się tymi widokami, bo ostatnio każdą chwilę, jeśli pogoda na to pozwala, spędzam na jesiennych porządkach w ogrodzie. (W ferworze tych prac złamałam szpadel, zdarłam dwie pary rękawic i przesiliłam staw łokciowy). Na szczęście wszystko wskazuje na to, że jutro już koniec, jeszcze tylko ostatnie szlify i żegnam się z widłami, łopatą, grabiami, kosiarką i sekatorem do wiosny. Liście zgrabione (wszystkie już opadły, zostały jeszcze tylko szpilki na modrzewiach), trawnik krótko przycięty, chwasty powyrywane, warzywnik skopany, miejsce pod przyszłoroczne rabaty przygotowane. Byliny porozsadzane i nareszcie udało mi się obsadzić tyle miejsca, ile chciałam (no, prawie). Co miało być wycięte lub przycięte - zostało wycięte lub przycięte. Co wykopane - zostało wykopane.

Jestem zmęczona ale zadowolona. Trochę to trwało, a właściwie całkiem długo, ale plan został wykonany. A nawet więcej, bo pomimo zmęczenia poczułam w sobie jeszcze tyle energii (to musi być prawda, że wysiłek fizyczny powoduje wydzielanie endorfin), że postanowiłam posadzić jeszcze trochę krzewów. Jutro sadzę żywopłocik z malin (kolejny), parę krzaczków aronii i dereń jadalny, i niewielki żywopłot z tarniny (tzn. krótki, docelowo jego wysokość ma być słuszna). Mój ogród nie może się przecież obejść bez tarniny, prawda? A potem będę się już tylko relaksować w moim wysprzątanym ogrodzie - w niewysprzątanym jakoś nie mogłam. Może chwila lektury "w pięknych okolicznościach przyrody"? Słoneczna pogoda z iście letnimi temperaturami zapowiada się jeszcze do poniedziałku. A może wymyślę jakąś jesienną dekorację z łupinek buczynowych orzeszków?




Miłego weekendu!

piątek, 18 października 2013

Wymyślam...

Wymyślam zabawy plastyczno-przyrodnicze dla dzieci. Czyli znowu twórczo.



Oczywiście dobrze by było, gdyby zabawa czegoś też nauczyła. Na przykład tego: "blaszkowe" lepiej zostawić do ozdoby lasu. (Znowu słyszę w radiu, że jakieś dziecko trafiło do szpitala po zjedzeniu muchomora sromotnikowego. I zrozumieć tego nie mogę).

czwartek, 17 października 2013

Kopertówka w stylu retro

Poprzedni post tętnił żywymi barwami, dzisiejszy jest zatopiony w spokojnym morzu szarości i beżu.

Niby dom pracy twórczej, a tu ciągle tylko widoczki i widoczki, pokaż coś, co stworzyłaś! Proszę bardzo, pokazuję:



  
Zamszowa kopertówka, wykonana ręcznie i tylko w jednym egzemplarzu (lubię być posiadaczką przedmiotów niepowtarzalnych). Ozdobiona zamszowym kwiatem na gałązce i - kilka kropli luksusu - półszlachetnymi kamieniami: fasetowanym medalionem z kamienia słonecznego i kulkami kamienia księżycowego (niestety nie udało mi się uchwycić na zdjęciach ich pięknej labradoryzacji). Utrzymana w tonacji barwnej dzisiejszego dnia...

Nieco staroświecka w stylu, idealnie nadawałaby się do przechowywania koronkowych rękawiczek i puderniczki inkrustowanej masą perłową, prawda? (Niestety nie posiadam). Albo delikatnego jak mgiełka jedwabnego szala w kolorze jesiennego zmierzchu...






 
A na koniec coś z zupełnie innej beczki, ale w pasującej tonacji kolorystycznej:


 
Same przyszły... A raczej przyprowadziła je ich mamusia, którą też chyba muszę już uważać za mieszkankę mojego gospodarstwa. Koteczki są w fazie udomowiania. Na razie pomieszkują sobie to w piwnicy, to w budzie, to na ławeczce na tarasie. Jednak kiedy tylko usłyszą zgrzyt zamka, zaraz podbiegają pod moje drzwi. Śmiałek bez żenady wbiega do domu, jak tylko uchylę drzwi (oczywiście o tym, żeby dał się pogłaskać, nie ma mowy). Nieśmiałek jest bardziej ostrożny, trzyma się na dystans kilku kroków, ale głośnym płaczem domaga się miseczki mleka i talerzyka z karmą. Mamusia zachowuje zazwyczaj więcej godności, rzuca mi tylko znaczące spojrzenia. A ja oczywiście ulegam... No cóż, widać nie jest mi pisane poprzestać na jednym kocie.

poniedziałek, 14 października 2013

Złote polskie babie lato

Nareszcie się ociepliło, przejaśniło i wyzłociło. Ten stan rzeczy niestety długo się utrzymał, ale ostanie trzy dni były jak z bajki. Wiał ciepły wiatr, płaszcze i grube swetry zostały rzucone w kąt, a cała przyroda nabrała intensywnych złoto-jesiennych barw. Korzystałam z tej pogody ile się da - w tygodniu głównie porządkując ogród przed zimą. Za to niedziela to już tylko czas na obserwację i podziwianie tego, czego dokonała natura.






* Z prawej buczyna karpacka, z lewej las inaczej pomieszany - fascynuje mnie mozaika kolorowych łatek * 


   

* Kalinowe korale pięknie prezentują się na tle błękitu, tylko gdzieniegdzie poprzetykanego lekką chmurką *


* Zaorane pole to już coraz rzadszy widok...*


 

A dziś poniedziałek i powrót do szarej, całkiem dosłownie, rzeczywistości...

środa, 9 października 2013

Czerwone i złote

Jesień w tym roku ciągle jakoś nie bardzo chce się się wyzłocić. Liście ścięte przymrozkiem opadają szaro-zielone. Ale w Warszawie w ubiegły weekend było tak:



Miłego dnia!