poniedziałek, 8 lipca 2013

Niedzielna półdniówka - Ćwilin

Dziś zapraszam na wycieczkę. Naszym celem jest Ćwilin - drugi co do wysokości szczyt Beskidu Wyspowego. Tak się szczęśliwie składa, że mieszkam u jego podnóży. Przy pewnej dozie samozaparcia mogłabym tę wycieczkę odbywać codziennie, wystarczyłoby tylko wstawać dwie godziny wcześniej. Potem godzinka w górę, trzy kwadranse w dół i zostaje jeszcze nieco czasu na prysznic i relaks ;). Samozaparcia mam jednak trochę mniej i na szczyt Ćwilina chodzę rzadziej, ale to bardzo dobra trasa na zapełnienie połowy niedzieli - jak w tytule. Tak było wczoraj:



Znakowany szlak turystyczny biegnie kamienistą leśną drogą. Warto rozglądać się wokół siebie i patrzeć pod nogi - tutejsze lasy obfitują w grzyby. Właściwie... lepiej nie wychodzić z domu bez ekwipunku grzybiarza. Jeśli nie mamy ochoty wszędzie ciągnąć ze sobą koszyka, to świetnie sprawdzają się płócienne torby, które można schować do plecaka i wyciągnąć w stosownym momencie, np. gdy natkniemy się na "stadko kurek":

Nie wszystkie grzyby z czerwoną nóżką są jadalne (uwaga!), ale akurat ten na zdjęciu powyżej tak :)

W końcu wychodzimy na odkrytą przestrzeń. Do szczytu już niedaleko.


Jeszcze kilka lat temu był tu las. Potem wichura (pomogły szkodniki?) powaliła wysokie świerki - spory płat lasu; pozostały kikuty połamanych, uschniętych drzew... Odsłonił się jednak rozległy widok na północną stronę. Teraz las samoistnie się odnawia. Z morza traw wyłaniają się młode świerczki i brzozy.
(Tak na marginesie: rośnie tu sporo borówek - lub jagód, jak wolicie). 



Różowo kwitnie wierzbówka. Mam do niej sentyment...




To miejsce ma dla mnie trudny do określenia charakter. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam ten "były las", było mi po prostu smutno. Teraz dostrzegam w nim również jakieś dziwne, majestatyczne piękno. Stare drzewa umarły, ale na ich miejscu wyrasta już młode pokolenie. Krąg życia. Kiedyś znów będzie tu las, a na wysokich drzewach będą gnieździć się ptaki.




Nad naszymi głowami, jak nasiona dmuchawca, szybują paralotnie. Tak, Beskid Wyspowy to na pewno bardzo dobry teren do uprawiania tego sportu, często widujemy na niebie nawet duże grupy paralotniarzy. A może to paralotniarki?

Znów wchodzimy do lasu, by po chwili znaleźć się na polanie. Za moment jesteśmy na szczycie. Z wielkiej polany (dawno, dawno temu wypasano tu owce i na polanie stały szałasy pasterskie) rozciąga się wspaniały widok - tym razem na południe. Przy dobrej pogodzie zobaczymy Tatry. Niestety wczoraj powietrze było bardzo zamglone, niewiele było widać.




Mimo tych niedociągnięć pogodowych, wycieczkę zaliczam do udanych. Udało mi się nawet wypatrzyć bardzo rzadką lilię złotogłów.
A po powrocie do domu zamknęliśmy sezon truskawkowy :).



2 komentarze:

  1. Takie wycieczki to ja lubię: bez jęczących dzieci i z ciastem w nagrodę. Nawet się nie zasapałam;))))

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twoje słowo.
Komentarze są moderowane ze względu na spam. Nie cenzuruję opinii.